sobota, 20 sierpnia 2016

.09.





Zaufać mu?
Jeszcze raz patrzę w jego idealne oczy. Delikatnie je mruży i patrzy na mnie wyczekująco. Nie mam już sił się wyrywać, walczyć, więc opuszczam ręce na znak poddania się. Nie ufam mu, jednak mam nadzieję. To ona zawsze trzymała mnie przy życiu. W najgorszych chwilach ona była ze mną, a ja z nią. Nadzieja. Tylko ona mi pozostała. 
Jego dłonie zjeżdżają z mojej talii i przypadkowo muskają pośladki. Wciągam głośno powietrze i zamykam oczy. Czyżby nadzieja mnie opuszczała? Mam dość. Jednak jeśli z nim nie pójdę i nie spróbuję, skończy się to tragedią. 
Kiwam lekko głową i spuszczam wzrok na buty. Nagle wydają się być czymś szalenie ciekawym. Czuję jak mnie dotyka. Jeden palec, drugi, trzeci... Trzyma mnie za rękę. Nie wiem już czy drżę w środku, czy na zewnątrz. Jego dłoń jest o wiele większa od mojej. Jest też ciepła, co sprawia, że moja, zimna się w nią wtula. To wszystko dzieje się kilka sekund, dla mnie, kilka godzin. 
- Za 10 minut wracamy - ogłasza Leon, a ja po raz kolejny zadaję sobie pytanie.
Czy on chce mi pomóc?
- Damy ci 15 minut. Pobaw się dłużej - śmieją się gardłowo, dlatego mocniej ściskam dłoń Verdasa. W nim jest moja nadzieja. On jest jej uosobieniem. 
Czuję jak mnie ciągnie za sobą. Idzie szybko, nic przy tym nie mówiąc. Nawet na mnie nie patrzy. Coraz bardziej się boję. Mocniej zaciska moją dłoń, więc z mych ust wydobywa się pisk. Wtedy odwraca twarz w moją stronę i lustruje mnie.
- To boli - szepczę, wskazując na splecione dłonie. Czuję jakby kończyna była odłączona od reszty ciała. Jednak jest to pewnie reakcja mojej chorej psychiki. Nie rozluźnia uścisku. Odwraca się i idzie dalej. Ciągnę się za nim, jak niewolnica. Szybko odganiam tą myśl i kreuje w głowie jedno hasło. ON MI POMAGA. Na pewno...
Ponownie słyszę śmiechy tamtej trójki, dlatego też podbiegam bliżej Verdasa. W oddali widzę koniec tej piekielnej ulicy. On też to chyba spostrzega, ponieważ zaczyna biec. Robię to samo. Nim się oglądam, jestem przyparta do ściany. Jego ciało. Moje ciało. Między nami nie ma przestrzeni. Za sobą czuję zimną cegłę, z której zbudowany jest dany budynek. Zamknięte dotychczas oczy, otwieram. Nie napotykam jednak jego wzroku. Mężczyzna wychyla głowę zza ściany i bacznie się czemuś przygląda. Serce bije mi niewyobrażalnie szybko. Przez tą bliskość chcę zwymiotować. Ręce mam spuszczone wzdłuż tułowia. Jestem na granicy rozpaczy. Wpatruję się w czarne logo Ralph'a Lauren'a, które naszyte jest na nieskazitelnie białej koszulce wspólnika. Nagle czuję jego wzrok na sobie. Wznoszę oczy ku górze i napotykam jego błyszczące tęczówki. Milczymy. Spoglądam w prawo i widzę jego rękę, która opiera się o ścianę, tuż przy mojej głowie. Przełykam ślinę i wracam do jego zielonych oczu.
- Odsuń się ode mnie - szepczę z braku sił. Ku mojemu zdziwieniu, szybko to robi. Patrzę na niego pełna lęku i odrazy. Z oczu wymykają mi się pojedyncze, słone łzy.
- Violetto, nie bój się już - odzywa się w końcu. Mocno przygryzam dolną wargę, a po chwili czuję metaliczny smak krwi w ustach. 
- Ty... - nie wiem jak zacząć. Chcę się upewnić, co do jego celów.
- Nie mam zamiaru cię krzywdzić - uprzedza szybko, a ja powoli wydycham powietrze z ulgą - Musimy biec. Trzymaj mnie za rękę, biegnij szybko, nie oglądaj się. Rozumiesz? 
Przytakuję energicznie, a potem czuję, jak jego dłoń ponownie oplata moją. Na mej twarzy z pewnością pojawia się grymas. Zaczynamy biec, a ja próbuję odgonić strach i odrazę względem Leona i jego bliskości. 
Tak jak zaleca, ani razu się nie oglądam. Pewnie nawet nie miałabym na to wystarczającej ilości odwagi. Gdy po kilku minutach biegu znajdujemy się w tłocznej uliczce, w której z pewnością nic nam nie grozi, Verdas się zatrzymuje. Robię to samo i z bijącym głośno sercem zerkam w jego tęczówki. Nie robimy nic, tylko oglądamy swoje twarze. Mam mieszane uczucia co do tego, co się przed chwilą stało. Jestem mu wdzięczna, ponieważ kolejny już raz mnie obronił. Gdyby nie on, możliwe, że przeżyłabym swój koszmar na nowo. Jednak, dlaczego właśnie on? Nie lubię go, on nie lubi mnie. Kompletnie się nie dogadujemy, wręcz nienawidzimy siebie nawzajem. Trudno mi przechodzi przez gardło słowo "dziękuję", gdy mam je skierować w stronę Leona. Nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie, a jak na razie mi to nie wychodzi. Los najwidoczniej nie jest po mojej stronie i ciągle krzyżuje nasze drogi ze sobą. 
- Wszystko dobrze? - pyta po chwili. 
- Jakby cie to obchodziło - mruczę prawie niesłyszalnie. On jednak to słyszy i patrzy na mnie chłodno.
- Równie dobrze mogłem cie tam zostawić - zaczyna, patrząc na mnie w dół - Tam i na basenie. Nie zrobiłem tego, więc może trochę milej? 
- Przepraszam - spuszczam wzrok - I dziękuję.
- Możesz powtórzyć? - mówi poważnie, jednak w jego głosie słyszę nutkę rozbawienia. Wzdycham głośno i ponownie spoglądam mu w oczy.
- Dziękuję - ogłaszam bardzo wyraźnie. 
- Lepiej - prycham na jego komentarz.
Nagle zauważam, że wciąż trzymamy się za ręce, a odległość między nami nie jest bezpieczna. Szybko wyrywam swoją kruchą dłoń i robię krok w tył. On z zaciekawieniem przygląda się moim poczynaniom. Pewnie oczekuje jakichś wyjaśnień, ale jak zawsze ich nie otrzymuje. Potrząsa głową i przenosi wzrok na coś za moimi plecami. Spoglądam tam gdzie on i widzę pub. 
- Dasz się namówić na drinka? - pyta, powodując u mnie niemałe zdziwienie. Myślę przez chwilę i w końcu odpowiadam.
- Nie, to nie jest dobry pomysł.
- Daj spokój, nie jesteśmy w pracy - przewraca oczami. Szczerze, nie poznaję go. A może właśnie poznaję prawdziwego Leona? - Za wyciągnięcie z kłopotów? 
Przygryzam nerwowo dolną wargę i ostatecznie kiwam głową na "tak". Nie wiem dlaczego to robię. Czuje się przy nim źle, ale nie jest to to samo, co było na początku. Poza tym, uratował mnie, więc jakoś muszę się odpłacić. Mężczyzna rusza przodem, a ja tuż za nim. W pubie panuje przyjemny dla oczu mrok. Jest tu duszno, czuć woń alkoholu i papierosów. W powietrzu unosi się dym i nie jestem do końca przekonana, czy jest to dym od papierosa... 
Verdas ciągnie mnie delikatnie za ramie. Potem siadamy przy barze na wysokich krzesłach. Od razu stwierdzam, że są niewygodne i twarde. Na szczęście nie mam zamiaru długo tu zostać. 
- Co podać dla pięknej pani? - pyta barman. Unoszę jeden kącik ust, próbując się uśmiechnąć. Nie wychodzi mi...
- 2 razy whisky - wyprzedza mnie mój wspólnik. Rzucam mu zdezorientowane spojrzenie, ponieważ nie zapytał się, co chciałabym wypić. 
- Robi się - rzuca barman i obraca się do nas plecami.
- Może nie chcę pić whisky? - pytam. Nie wiem skąd u mnie tyle odwagi, ale pasuje mi to. Czuję, że trochę otwieram się na towarzystwo Leona lub chociaż je akceptuję.
On nie zwraca uwagi na moje pytanie i kiedy tylko pracownik podaje nam szklanki pełne trunku, podnosi jedną z nich i jednym duszkiem opróżnia. Patrzę na niego otępiała. Przecież to jest mocne! Zraz potem Leon odwraca twarz w moją stronę i lustruje mnie całą. Nie czuję się komfortowo, chowam się pod jego spojrzeniem i uderzają mnie wątpliwości, co do zgody na drinka. 
- Nie patrz tak na mnie - rzuca i ponownie przechyla szklankę, z nadzieją, że zastało tam jeszcze parę kropel alkoholu. 
- Jak? - nie mogę się powstrzymać. 
Mężczyzna znów patrzy na mnie, tym razem głębiej i dłużej. Toczymy walkę na wzrok i oczywiście ja przegrywam. Skupiam się na jego palcach, które kreślą kółka na szklance. To trochę uspokajające. Pomijając fakt, że się stresuję, czuję się niekomfortowo, jest mi trochę niedobrze, pocą mi się ręce i jest mi duszno, nie jest najgorzej. Znów odczuwam silną potrzebę spojrzenia mu w oczy, więc ulegam. Zielone tęczówki otaczają czarną jak smoła źrenicę. Wpatrują się w moje, nie tak piękne. Ponownie to robimy. Ponownie wpatrujemy się w siebie bez słowa. To przerażające, ale nie mogę przestać. Jestem jak w transie, śnie, z którego za żadne skarby świata nie chcę się wybudzić.
- Jakbym za chwilę miał cie skrzywdzić - odpowiada w końcu, a ja prostuję się na stołku. 
- Ja... - chcę się mu sprzeciwić. Ale jak to zrobić, skoro mówi całkowitą prawdę?
- Lepiej się napij - podsuwa mi szklankę pełną whisky, a sam zamawia koleją. 
Bez zastanowienia biorę ją do ręki i przykładam do spierzchniętych ust. Na początku czuję gorycz. Jedyny alkohol, który piję to słabe drinki lub wino. Nie jestem przyzwyczajona do palącego uczucia w gardle, które pozostawia po sobie ten trunek. 
- Powoli - słyszę głos wspólnika, kiedy łapczywie wypijam 3/4 szklanki. 
- I kto to mówi - rzucam. Na mojej twarzy z pewnością widoczny jest grymas. 
- Wydaje mi się, że jestem bardziej doświadczony niż ty - komentuje i upija łyk ze szklanki. 
Kolejny raz podnoszę naczynie i opróżniam je. Znów się krzywię, ale powoli się przyzwyczajam.
- Jeszcze jeden, proszę - mówię. 

Nie spodziewałam się, że to kiedyś powiem, ale Verdas jest bardzo dobrym kompanem do picia. Pijemy już którąś z kolei szklankę whisky, a żadne z nas nie odezwało się ani słowem, co bardzo mi pasuje. Wystarczy, że jest obok, nie chcę słyszeć jego ochrypłego, męskiego głosu, który powoduje u mnie ciarki.
- Zastanawiam się - oznajmia. 
W mojej krwi jest zbyt wiele alkoholu, by racjonalnie myśleć. W jego pewnie również.
- Hmn? - bełkoczę pod nosem, upijając łyk.
- Dlaczego się tak zachowujesz? - spogląda w moją stronę. 
- Jak? - rzucam bez zastanowienia. W końcu jestem pijana, a w tym stanie mówi się co ślina na język przyniesie. 
- Boisz się mężczyzn.
- Już mi kiedyś to mówiłeś - dodaję, lekko chichocząc. 
- Więc to prawda? - on nie wydaje się być otumaniony alkoholem. Nie odpowiadam, a jedynie ciężko wzdycham. 
- Więc to prawda - mruczy do siebie odpowiedź na własne pytanie - Co się stało?
- Nie sądzę, że jesteś osobą, której chciałabym się zwierzyć - odzywam się chłodno. Ten temat mnie denerwuje. 
- A może właśnie nią jestem? - spoglądam na niego. Poważna twarz, na której maluje się uczucie niepewności. Mruży oczy, co wygląda nawet uroczo. Zjeżdżam wzrokiem w dół i zatrzymuję się na ustach. W tym samym czasie Leon postanawia oblizać je językiem. 
- Nie jesteś - mruczę i skrępowana patrzę w innym kierunku. 
- Jak mamy współpracować? 
- To jest mój problem, nie mieszaj się do tego. Jasne? - prawie krzyczę. Podnoszę wzrok, a nasze spojrzenia znów się spotykają. Unosi brwi do góry, zszokowany moim wybuchem.
- Przepraszam - szepczę, o ile jest to możliwe w gwarnym pubie.
- Nie wiem jak z tobą rozmawiać - przyznaje.
- I wzajemnie - prycham - Dlaczego tu ze mną siedzisz? Nie bawisz się ze swoją przyjaciółką? - pytam. Zauważyłam, że Verdas nie przepada za towarzystwem Alice i właśnie dlatego o tym mówię. Może jestem niemiła, ale chcę zmienić temat. Mam dość zainteresowania moją osobą, co jest absurdalne, ponieważ w głębi duszy jej pragnę. 
Szczęka mężczyzny się zaciska, tak jak jego dłoń na szklance. 
- Nie chcę o tym mówić - przyznaje. 
- Jak to? Dlaczego? - udaję zmartwioną. Chcę, aby zrozumiał aluzję. Nie powinien interesować się moim życiem, wbrew mojej woli. 
Wzdycha ciężko i wywraca oczami. Zrozumiał. Siedzimy chwilę w ciszy. Oglądam się do tyłu i widzę ludzi, którzy dobrze się bawią. Jakby nie mieli problemów, przeżyć, kłopotów. A może je mają, tylko zostawili je w progu pubu? Zamykam oczy, gdyż kręci mi się w głowie. Od dawna nie piłam tak dużej ilości alkoholu w jeden wieczór.
- Wracajmy już - słyszę jego głos. Kiwam głową i próbuję bezpiecznie zejść z krzesła barowego, co nie do końca mi się udaje. Spadam na tyłek, przyciągając na siebie uwagę kilku osób. Oddycham głęboko, by się nie rozpłakać. Gdy jestem pijana, mój stan psychiczny jest bardzo zmienny. 
- Wstawaj z tej podłogi - chichocze Leon. Muszę przyznać, że jest to bardzo miłe dla uszu. 
Podpieram się na ręce i łapię wyciągniętą dłoń wspólnika, po czym stoję na prostych nogach. Świat zaczyna mi wirować, więc postanawiam jak najszybciej wyjść z tego dusznego miejsca. Nagle czuję delikatny ucisk na ramieniu. To Verdas ciągnie mnie w kierunku wyjścia, a przynajmniej mam taką nadzieję. 
Kiedy jesteśmy już na zewnątrz uderza mnie świeże powietrze. Od razu czuję się lepiej, ale dla zwiększenia psychicznego balansu, oddycham miarowo i głęboko, tak jak kazał mi terapeuta.
- Możemy iść - ogłaszam otwierając ciężkie powieki. Idziemy ramie w ramie, przeciskamy się między ludźmi. Co chwile chichoczę, nie wiedząc dlaczego. Spoglądam w lewo i widzę szukającego czegoś w kieszeni Leona. Zaraz potem wyjmuje on niewielkie pudełko, z którego wyciąga papieros. Wzdycham głośno, gdyż nie lubię, kiedy ktoś pali w moim towarzystwie. Dziwi mnie jednak jedna rzecz. Uwielbiam zapach Verdasa. Dym papierosowy wymieszany z miętą stają się moim uzależnieniem. Patrzę  na niego wrogim spojrzeniem, gdy wkłada do ust jeszcze niezapaloną fajkę. Następnie z innej kieszeni wyjmuje zapalniczkę i jej używa. Chwilę później widzę, jak wydycha dym i nie zaprzeczę, że to jest seksowne. 
- Coś nie tak? - pyta, kiedy zauważa, że się mu przyglądam.
- Nie lubię, kiedy ktoś pali w moim towarzystwie - informuję. Na początku patrzy na mnie jak na idiotkę, a później wybucha śmiechem.
- W tym nie ma nic śmiesznego - burczę. 
- Możesz iść sama, jeśli coś ci się nie podoba - mówi i ponownie się zaciąga. Jest przy tym tak arogancki i chamski, że zatrzymuję się i postanawiam przejść na drugą stronę ulicy. 
- Poczekaj - słyszę za plecami, na co się wzdrygam. 
- Nie pasuje mi to, że palisz w moim towarzystwie, więc idę sama - ogłaszam pewnie i nie oglądając się za siebie, idę na przód. Wtem czuję pociągnięcie do tyłu. Wiem, że to on, ale zbyt mnie denerwuje, żeby odpuścić. Ostatecznie to on mnie obraca twarzą do siebie. Jego oczy są spokojne, ale w pewnym momencie przestaje je dobrze widzieć. Biorę wdech i zerkam na jego otwartą buzię. 
Wypuścił dym na mnie i to z pewnością nie było przypadkowe.
- Idiota - warczę i wyrywam swoją rękę. Wymijam go i idę w poprzednim kierunku.
- Zachowujesz się jak dziecko - komentuje. 
- Lepsze to, niż bycie skończonym dupkiem! - krzyczę.
- A już zmieniałem opinię o tobie - syczy. W tym momencie cały alkohol z nas wyparował. Zastąpiła go złość. 
- Zamknij się już. 
Idziemy w ciszy dobre 15 minut, aż rozpoznaję nasz hotel. W ciszy przemierzamy przestronny hol i recepcję. Wzywam windę i modlę się, by mój wspólnik nie wsiadł razem ze mną, ale to przecież jest niemożliwe. Wchodzimy do niej razem. On staje opierając się o ogromne lustro, ja naciskam przycisk. Ten człowiek niemiłosiernie mnie irytuje. Zachowuje się okropnie, a ja mam się mu zwierzyć? Niedoczekanie. Jednak ilość przypadków, gdy ratuje mnie z kłopotów wciąż rośnie. 
- Przepraszam - mówimy w tym samym czasie. Delikatnie się uśmiecham i wychodzę z windy. 
Ponownie w ciszy przemierzamy korytarz. Znów czuję lęk, spowodowany otaczającą nas ciemnością. 
- Dziękuję - mówię, kiedy stoję w progu drzwi do mojego pokoju. 
- Za? - pyta mężczyzna. Przewracam oczami.
- Za to, że jesteś tam, gdzie potrzebuję pomocy - szepczę, ale wiem, że doskonale to słyszy. Nawet w mroku widzę jak się uśmiecha. Dostrzegam też niewielkie dołeczki, co jest naprawdę słodkie, ale niestety nie pasują one do jego osobowości. 
- Wiesz - podchodzi bliżej mnie, a ja biorę głęboki wdech. Przełykam ślinę. Już dawno wytrzeźwiałam... 
- Hmn? - mój głos drży, czuję to. On jest zbyt blisko.
- Dziś znowu udowodniłaś, jak bardzo nieodpowiedzialna jesteś.
Patrzę na niego z niedowierzaniem. Przed chwilą mnie przepraszał, żartował i uśmiechał się, a teraz znów wraca do swojej dawnej postaci.
- Jeśli znowu masz zamiar wytykać mi błędy i mówić, jak źle postąpił mój ojciec, to sobie daruj - mówię, a w oczach zbierają mi się łzy. Mężczyzna podchodzi jeszcze bliżej. W powietrzu unosi się zapach tytoniu i mięty, no tak...
- Jak możesz chodzić po nieznanym mieście sama, o tak późnej porze? To szczyt głupoty i nieodpowiedzialności! - unosi się, a zaciskam pięści. 
- Przede wszystkim - zaczynam - Odsuń się ode mnie. 
Po kilku sekundach wpatrywania się w moją twarz, robi to, o co go proszę. 
- Nie znasz mnie, mojej historii. Nie wiesz niczego i wolę, żeby już tak zostało. Może i postąpiłam głupio, ale nie w twoim interesie jest ocenianie i pouczanie mnie. 
- Violetta - próbuje mi przerwać.
- Nie - unoszę dłoń - Dziękuję za uratowanie mi życia. Postaram się już więcej nie wchodzić ci w drogę, skoro jest to dla ciebie problem. A teraz żegnam - kończę i trzaskam drzwiami. 
I zaczyna się moja codzienność. Kładę się na łóżku i zaczynam płakać. Ludzie są okrutni. Świat jest okrutny. Życie jest do dupy. 


Hejka!
Rozdział 9 wygląda właśnie tak :)
Jak zawsze, mam nadzieję, że się Wam podoba!
Następny? 
Jak zawsze, nie wiem kiedy xD

A co do konkursu.
Kurczę, przepraszam Was za to mega wielkie opóźnienie, ale nie mogę się zebrać! Jestem w połowie oceniania i nie mogę ruszyć dalej. 
Wybaczcie, staram się.
Ale niestety uczę się (w wakacje xD) i to mnie trochę ogranicza :/

Dziękuję za wszystkie komentarze i przede wszystkim za obecność <3
Kocham Was
Całuję mocno
I dziękuje 

Ola 

niedziela, 7 sierpnia 2016

.08. + Podziękowania + Notka Informacyjna


Dedykacja dla Tinity Blanco i Maddy


Momentalnie czuję ciepłą, a za razem zimną dłoń mojego wspólnika na plecach. Wówczas już nie wiem co jest gorsze. Jego dotyk, czy mężczyzna, który się do mnie przystawia. Oboje doprowadzają mnie do szału i jedyne o czym marzę, to zapaść się pod ziemie. Moje kruche ramie dotyka umięśnionej i nagiej klatki piersiowej Verdasa. Stoi on niebezpiecznie blisko, ale wolę bliskość jego, niż faceta stojącego na przeciwko mnie. Przełykam ślinę i spoglądam zdezorientowana na Leona. Jego dotyk jest walką, a co dopiero słowa, które przed chwilą wypowiedział. Kochanie? Patrzę w jego oczy i szukam ratunku. Próbuję znaleźć odpowiednią odpowiedź. Napotykam ją dopiero, gdy kątem oka zerkam na natarczywego mężczyznę. 
- T-ten mężczyzna chyba nie rozumie słowa "nie"- jąkam. Mimowolnie wyobrażam sobie tamtą noc, dotyk, spojrzenie. Czuję, jak oczy mi się szklą od łez, które na szczęście jeszcze ich nie opuszczają.
Leon wciąż na mnie patrzy. Ja przez chwilę robię to samo. Wygląda na zdenerwowanego, jego szczęka zaciska się nerwowo, a w oczach płoną malutkie płomyki nienawiści. Chwilę później jego idealne usta wykrzywiają się w grymasie, co początkowo pewnie miało przypominać uśmiech. 
- Czy mam pomóc panu zrozumieć znaczenie słowa "nie"? -  syczy przez zaciśnięte zęby. Na jego ton się wzdrygam, ale próbuję to ukryć. 
- Nie będzie trzeba - mówi odważnie i puszcza do mnie oczko. Czuje jedynie odrazę i strach. Zmniejsza się on jednak, gdy Leon podchodzi bliżej mężczyzny, a tym samym chowa mnie za swoim ciałem. Nie czuję już jego dotyku, więc moją skórę owiewa ulga. Potem przyglądam się dwóm panom stojącym przede mną. Są podobnego wzrostu i postury.
- Więc jeśli nie chce mieć pan problemów, radzę zniknąć mi z oczu - informuje ozięble Verdas. 
Tamten prycha i szuka mnie wzrokiem. Gdy już mu się to udaje i nasze spojrzenia się krzyżują, uśmiecha się szeroko i ociera dolną wargę kciukiem. Nim się oglądam, moja dłoń znajduje się na ramieniu wspólnika, a ja sama jeszcze bardziej chowam się za jego sylwetką. Potem mężczyzna mija nas i niby przypadkiem trąca Verdasa w ramie. Ten nagle się obraca i łapie go za łokieć. 
- Myślałem, że nie chce pan problemów - rzuca i popycha go lekko. W myślach modlę się, by to wszystko jak najszybciej się skończyło.
- Co tu się dzieje? - rozpoznaję głos przyjaciela i szybko obracam się w jego stronę. 
Mam ogromną potrzebę schronienia się w czyichś ramionach. Bez chwili zwątpienia rzucam się na Noah. Jest trochę zdezorientowany, ale czule mnie obejmuje. 
- Leon? - pyta mój asystent.
- Nie istotne, sytuacja jest opanowana - tłumaczy przyglądając się mojej osobie. Wpatrujemy się w siebie, a potem przypominam sobie o natarczywym mężczyźnie. Szukam go wzrokiem, ale już go nie ma. Odszedł, czuję więc ulgę. Wypuszczam powietrze z płuc i opieram głowę na klatce piersiowej przyjaciela. On za to gładzi mnie delikatnie po przedramieniu i sprawia, że uspakajam się. 
- Czy któreś z was powie mi o co chodzi? - pyta po krótkiej chwili. 
Odrywam się od niego i zerkam na Leona. On patrzy na mnie sowimi zielonym oczami, jakby oczekiwał, że to ja wszystko wytłumaczę. Wzdycham cicho i zwracam się do Noah.
- Opowiem ci później - mruczę. Mężczyzna nie jest usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, ale wie, że nie powinien naciskać.
- No dobrze.
Nagle czuję potrzebę rozmowy z Verdasem, co jest niesamowicie dziwne. Wewnątrz, jestem mu bardzo wdzięczna za to, że mnie obronił, jakkolwiek to uczynił...
- Zostawisz nas na chwilę samych? - pytam przyjaciela. Na początku na jego twarzy widnieje jedynie szok, ogromny szok. Szczerze, to sama się sobie dziwię. Przecież Leon jest moim "wrogiem", jedynie razem współpracujemy. Wystawia mnie na wiele prób, komentuje moje zachowanie i decyzje, czeka, aż zrobię coś nie tak i jest po prostu mężczyzną. Jednak po tym zdarzeniu nawet on zasługuje na podziękowania. Dopiero po paru sekundach wyraz twarzy Noah się zmienia. Pytająco mi się przygląda, ale ja jedynie rzucam mu uspokajające spojrzenie, mówiąc, że wszystko jest ok.
- Będę przy barze - informuje niepewnie i odchodzi, co chwilę spoglądając w naszą stronę. 
Na początku wpatruję się w ziemię, zbieram siły na wypowiedzenie kilku słów. Następnie ostrożnie podnoszę swój wzrok na przystojnego, ale jak bardzo nie lubianego przeze mnie mężczyznę. Nasze spojrzenia się spotykają, a ja widzę w jego oczach spokój. Badam jego twarz wzrokiem. Świeżo zgolony zarost, idealnie krzaczaste brwi, długie rzęsy, które co chwilę opadają na delikatną skórę policzków. Odchrząkuję, zażenowana moim zachowaniem i ponownie patrzę mu w oczy. Stoimy w bezpiecznej dla mnie odległości, więc nie czuję się zbyt niepewnie. Chociaż nie jest to to samo, co z Noah. 
- Więc? - jego ochrypły głos wyrywa mnie z transu.
- Chciałam - zacinam się na moment, ponieważ jego wzrok zjeżdża po moim ciele. Przypominam sobie, że jestem w bikini. On jest taki, jak każdy inny mężczyzna. Zaczynają pocić mi się dłonie, a serce przyspiesza swój rytm. Chcę jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. 
- Tak? - podchodzi bliżej, ja za to się cofam.
- Chcę ci podziękować - rzucam szybko. Unosi do góry brwi, a jego kąciki ust delikatnie się unoszą. 
- Chcesz mi podziękować, czy mi dziękujesz? - dopytuje. Jak zawsze musi mi dopiec.
- Dziękuję - mruczę.
- Nie ma za co - wypuszczam powietrze z ulgą i obracam się, by odejść. Zatrzymuje mnie jednak jego głos - Jednak czekam na jakieś wyjaśnienia - Zatrzymuję się w miejscu, ale po chwili znowu ruszam. Myślałam, że pójdzie łatwo. Znowu się myliłam.


Wieczorem postanawiamy wyjść na miasto. Zapinam białą, zwiewną sukienkę i zakładam sandałki z delikatnym obcasem. Włosy rozpuszczam, dlatego też opadają mi kaskadami na ramiona. Biorę torebkę i wychodzę z pokoju hotelowego. Na korytarzu spotykam oczywiście przyjaciela i wspólnika. Oboje wyglądają bardzo dobrze. 
- Gotowa? - pyta Noah, na co przytakuję. We trójkę ruszamy ku wyjściu z hotelu. Przyznam szczerze, że czuję się już odrobinę swobodniej przy Leonie, jednak daleko mi do naturalności i pewności. Nie zmieniło się też to, że w jego towarzystwie czuję lęk i nie mam chęci po prostu być obok niego.

Na zewnątrz nie wiele już widać. Niebo płonie od gaszącego się za horyzontem słońca. Rzymskie uliczki oświetlane są przez urocze lampy. Jest głośno, miasto dopiero zaczyna budzić się do życia. Wspólnie wybieramy restaurację i jemy w niej kolację. Podczas posiłku niewiele rozmawiamy. Razem z Verdasem wymieniamy się kilka razy obojętnymi spojrzeniami. Po kolacji postanawiamy przejść się po czarujących uliczkach zabytkowego miasta. Nagle podchodzi do naszej trójki pewna blondynka.
- Leon? - pyta, zwracając uwagę całej naszej trójki. Przyglądam się jej uważnie. Ma długie, blond włosy, pełne usta, które pomalowane są na czerwono. Na sobie ma śliczną sukienkę, która idealnie na niej leży. Dziewczyna wygląda na maksymalnie 25 lat. Muszę przyznać, że jest na prawdę śliczna. 
- Alice? - odzywa się Verdas, a po chwili dziewczyna rzuca się na mojego wspólnika. Tulą się przez dłuższą chwilę jakby nie widzieli się 10 lat, a ja obojętnie na nich patrzę. Noah robi to samo. W końcu mój przyjaciel odchrząkuje i zwraca na siebie uwagę. Momentalnie odrywają się od siebie i patrzą na nas.
- A pani jest? - pyta niecierpliwie. Cały Noah...
Patrzę na Verdasa i widzę zakłopotanie w jego oczach. Jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. On nie wie co powiedzieć? To się przecież nie zdarza!
- Jestem przyjaciółką Leona - tłumaczy jakże anielskim głosikiem. Uśmiecham się jedynie i wciąż śledzę wzrokiem jej kobiecą figurę. Jest idealna. Długie nogi, perfekcyjne wycięcie w talii, smukłe ramiona. Z pewnością zajmuje się modelingiem lub czymś podobnym. Zdziwiłam się jednak, gdy usłyszałam, że jest przyjaciółką mojego wspólnika. Myślałam, że taki człowiek jak on, nie ma przyjaciół. A jednak ktoś go lubi i akceptuje takiego, jakim jest.
- Ja jestem Noah, kolega z pracy - wtrąca mój przyjaciel. Zerkam na Leona, który wciąż wpatruje się w Alice. Jego twarz oblana jest dziwnym uczuciem. Nie jest to ból, nie jest to też tęsknota ani smutek. Coś pomiędzy tym. Nagle uwaga wszystkich zwraca się na mnie. Wybudzam się więc z transu i się przedstawiam.
- Violetta Castillo, miło mi - ściskam jej delikatną i miękką dłoń. Posyłamy sobie uśmiech - Wspólniczka Leona.
- Miło mi was poznać - tłumaczy. Wydaje się być bardzo miłą osobą - Czy mogłabym porwać Leona na dłuższą chwilę?
- Nie ma sprawy - rzucam radośnie. Bez niego wieczór, a raczej jego końcówka, będzie udany. Kątem oka wciąż obserwuję wspólnika. Nie wydaje się on być zadowolony, można powiedzieć, że bije od niego niechęć. Przez kilka sekund zastanawiam się, dlaczego tak się czuje. Przecież jest to jego przyjaciółka. A z przyjacielem uwielbiam się spędzać czas.
- To my idziemy - informuje blondynka z przeuroczym uśmiechem i chwyta Verdsasa pod rękę. Oddalają się, a ja wciąż wpatruję się w umięśnioną sylwetkę Leona.
- To było bardzo dziwne - zaczyna Noah, a ja jedynie kiwam głową.
- Zdziwiłam się, że ma przyjaciółkę. Ale jeszcze bardziej, kiedy nie był zachwycony faktem zostawienia nas - dodaję.
- Nie rozumiem go - mruczy i kładzie mi rękę na ramiona - Ale to już nie nasz sprawa.
- Ta.. - kończę i razem z przyjacielem idę w kierunku parku.
Tam siadamy na ławce, która oddalona jest od innych o dobre kilkanaście metrów.
- Nie mam ochoty wracać do Nowego Jorku, Noah - przyznaję po dłuższej chwili ciszy.
Mężczyzna zerka na mnie i gładzi pocieszająco po ramieniu.
- To jest niestety nieuniknione, kochana.
Wzdycham ciężko i wpatruję się przed siebie. Dostrzegam idącą parę, która trzyma się za ręce. Co chwilę szepczą sobie coś na ucho. Dziewczyna w błękitnej sukience, która o tej porze nie wydaje się być tego koloru, szczerze się uśmiecha. Czarne włosy ma spięte w luźny warkocz, który kończy się przy pośladkach. Kilka razy słyszę cichy chichot brunetki. Wtula się w tors swojego chłopaka, który czule ją obejmuje. Ona zalazła swoje szczęście. Ja nigdy go nie znajdę. Już nigdy bezgranicznie nie zaufam drugiemu mężczyźnie. Nigdy nie wtulę się w niego, czy po prostu nie podam mu ręki bez uczucia obrzydzenia. Nie jestem zdolna do kochania siebie, a co dopiero mężczyzny. Gwałt zabrał mi kobiecość, pewność siebie i miłość. Miłość do własnej osoby. Uważam się za skrzywdzoną, ale i nieczystą. Jestem brudna od jego dotyku, oddechu i spojrzenia. Nie potrzebuję litości, a jedynie czyjejś obecności. Jednak nawet to jest trudno otrzymać.
- Wszystko dobrze? - słyszę głos przyjaciela. Ponownie tego dnia wracam do rzeczywistości i spostrzegam, że moje policzki są wilgotne. Wzdycham cicho, ponieważ nienawidzę tego, że tracę nad sobą kontrolę. Milczę, dając znak Noah, że nie chcę rozmawiać. Siedzimy więc w ciszy kolejne 30 minut, aż czuję muskający mnie chłód wieczornego powietrza. Podnoszę się z całkowicie niewygodnej, drewnianej ławki i ruszam przed siebie. Nie mam pojęcia co robię, jestem w jakimś amoku. Nagle czuję jak ktoś szarpie mnie do tylu.
- Vilu, co ty wyprawiasz? - jest lekko przerażony.
- Noah, proszę puść mnie. Chcę pobyć sama - błagam.
- Nie mam mowy. Nie o tej porze - ciągnie mnie za sobą.
- Ale ja potrzebuję samotnego spaceru.
- A jeśli coś ci się stanie? Nie bądź lekkomyślna! - słyszę, że jest zdenerwowany i zmartwiony. Dla uspokojenia go, przykładam mu swoją całkiem niewielką dłoń do jego rozgrzanego policzka.
- Ciii - mruczę i przytulam go - Widzimy się za 30 minut w hotelu, dobrze?
Mężczyzna wciąż milczy i patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Vilu, nie znasz miasta, jest po 23.00. Czy ty jesteś mądra? Przecież jesteś już po pewnych przeżyciach...
- I własnie dlatego muszę pójść sama. Nie mogę dłużej się chować, potrzebuję wolności. A teraz proszę, puść mnie.
Noah jeszcze chwilę się waha, jednak ostatecznie mnie puszcza i całuje w czoło. Zaciągam się jego pięknym i uspakajającym zapachem, przymykam powieki. Kiedy uznaję, że oboje się dostatecznie uspokoiliśmy, odchodzę z niewielkim uśmiechem na twarzy.

Rzym nocą nie wydaje się być niebezpieczny. Wszystkie uliczki wypełnione są radosnymi ludźmi, którzy bawią się w najlepsze. Nie zważają na to, co inni o nich sądzą, po prostu żyją. A mi ostatnio tego brakuje. Ostatnio? Od dobrych 4 lat...
Z minuty na minutę robi się coraz chłodniej. Ocieram ramiona dłońmi z nadzieją, że wytworzę jakieś ciepło. Wyjmuję telefon i widzę, że powinnam już wracać. Noah zaraz będzie wydzwaniać i przede wszystkim, martwić się. A przecież nie ma o co, ponieważ jestem dorosła... I nic poza tym.
Po raz kolejny zdaję sobie sprawę, jak słaba i zniszczona od środka jestem. Niby pełno ludzi wokół, a czuję się samotna. Martwię się, że to może trwać przez bardzo długi okres.
Idę przed siebie i w końcu przyznaję przed samą sobą, że się zgubiłam. Miejsce, w którym aktualnie się znajduje, nie przypomina już tych urokliwych i gwarnych uliczek. Nie ma kawiarni, barów, restauracji, które po brzegi wypełnione są ludźmi. Co kilka metrów widoczna jest jedynie mrugająca latarnia. Otaczają mnie stare budynki, a w ich oknach panuje ciemność. Byłam tak rozkojarzona, że nie zauważyłam, w którą stronę się kieruję.
Przełykam ślinę i mam zamiar krzyczeć o pomoc, kiedy w oddali spostrzegam 3 postawne sylwetki. Gdy mrużę oczy, zauważam, że zbliżają się dość chwiejnym krokiem. Odwracam się i już mam zamiar biec przed siebie, gdy widzę kolejną, samotną tym razem postać. Robi mi się słabo, serce przyspiesza swoją pracę. Moje ciało owiewa chłód, który miesza się z lękiem i strachem wiszącym w powietrzu. Zamykam oczy z nadzieją, że to tylko sen. Spoconymi i drżącymi rękoma wyjmuję telefon i gdy już wybieram numer Noah, widzę, że nie mam zasięgu. Jestem w dupie i nie wiem jak z niej wyjść.
- Zgubiłaś się, koleżanko? - słyszę w oddali. Rzucam przerażone spojrzenie w stronę zbliżającej się trójki. Nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, W końcu się cofam w kierunku samotnego mężczyzny. Lepiej jedno nieszczęście niż trzy. Tamci jednak zauważają, że próbuję uciec, dlatego też zaczynają mnie gonić. Nie wiem dlaczego, ale wciąż biegnę twarzą do nich. Może chcę sprawdzić, czy odległość między nami jest wystarczająco bezpieczna? Ale to takie głupie...
W końcu mam dość ich obleśnych twarzy, które szybko się zbliżają. Zamaszyście odwracam się w kierunku biegu i zamykam załzawione oczy. Mogłam słuchać Noah...
Biegnę ile sił w nogach, choć tych jest już niewiele. Szybko i na krótką chwilę odwracam się do tyłu. Wciąż za mną biegną. Krzyczą jakieś wyzwiska, ale bębni mi w uszach i na szczęście niczego nie słyszę. Zamykam oczy i biegnę dalej. Jakby tam czekało na mnie zbawienie, pomoc. Nie obchodzi mnie już to, że jestem coraz bliżej tamtego mężczyzny. Istotniejszą rzeczą jest, że oddalam się, a raczej próbuje zniknąć z oczu tamtej trójce.
Nagle zderzam się z czymś przyjemnie ciepłym. Boję się otworzyć oczy, ponieważ prawdopodobnie jest to mężczyzna. Czuję jak przytrzymuje mnie za ramię.
- Violetto, co się dzieje? - słyszę. Na początku nie rozpoznaję właściciela tego głosu. Może ja umarłam? Co się dzieje? Chciałabym to sprawdzić, ale boję się otworzyć powieki.
- Violetta! - ponownie się odzywa. Strach odrobinę maleje, kiedy rozpoznaję ten ton. Otwieram oczy i widzę przestraszonego Leona. Jego brwi są zmarszczone, a oddech przyspieszony. Histerycznie owiewa moją napiętą skórę na twarzy. Przełykam ślinę, a potem obracam się za siebie. Widzę, jak trójca idzie w naszym kierunku. Śmieją się i puszczają mi oczko. Ponownie mam chęć zniknąć, rozpuścić się, zapaść się pod ziemię. To jednak przecież się nie stanie. Cała trójka ma mniej więcej 40 lat. Bije od nich alkoholem i potem.
- Dzięki kolego za złapanie naszej koleżanki - rzuca jeden z nich, gdy są już całkiem blisko nas. Nie mogąc już na nich patrzeć, spoglądam przed siebie. I co widzę? Widzę klatkę piersiową Verdasa, a na niej moje dłonie, które szukają na niej ratunku. Zdezorientowana własnym zachowaniem odrywam je od jego białej koszulki i zamykam oczy.
- Koleżanki? - prycha wspólnik.
- Tak, koleżanka chciała się z nami zabawić - tłumaczy drugi, a z moich oczy zaczynają wylewać się łzy.
- Wątpię - mówi spokojnym głosem Leon. Słyszę jednak nutkę zdenerwowania. Tego samego głosu używa podczas konferencji, na których coś nie idzie po jego myśli.
- Dobra przystojniaczku, oddaj nam panienkę - wtrąca trzeci. Moja broda niekontrolowanie drży. Patrzę w górę i wyłapuję zatroskany wzrok wspólnika. Potem z braku sił zamykam powieki. Niech dzieje się co chce, mam już dość.
- Panowie, zrobimy tak - zaczyna - Jako, że złapałem wasz łup, jako pierwszy się z nią zabawię.
Zamieram.
Moje serce nie chce już bić.
Moje płuca nie mają zamiaru już pracować.
Nie.
Proszę.
Patrzę błagalnie w oczy Verdasa. On też na mnie patrzy. W jego spojrzeniu widzę spokój i niepewność. Szybko kładę dłonie na jego torsie i próbuję się odepchnąć. On za to trzyma mnie w talii. Jego dotyk mnie parzy, wypala psychiczną i fizyczną dziurę. Próbuję się wyrwać, ale jest zbyt silny. Łkam i cicho proszę o litość.
- Zaufaj mi - szepcze mi do ucha. Jego oddech jest przepełniony tytoniem i miętą. Moja ulubiona mieszanka...
Zaufać mu?



Hello!
Moi drodzy, tak prezentuje się kolejny rozdział. 
Ciekawy?
Mam nadzieję, że tak :)


CZEKAM NA WASZĄ OPINIĘ W POSTACI KOMENTARZY!

Kolejny rozdział nawet nie wiem kiedy.
Myślałam, że wakacje będą czasem na odpoczynek itd.
Ja jednak haruję ciężej niż w roku szkolnym. 
Dlatego też nie wiem, kiedy będzie next.


Chcę Wam ogromnie podziękować za 50 tysięcy wyświetleń. Jak dla mnie, jest to coś wielkiego. Sądzę, że osiągnęłam już trochę, a to wszystko dzięki Wam!
Dziękuję za każdy komentarz, czy wejście. 
Dziękuję za obecność i tyle ciepłych słów.
Kocham Was!


Co do konkursu...
Wyniki konkursu zaczną się niedługo pojawiać. Już dziękuję każdemu za udział i przepraszam za opóźnienie :/


PS: Przepraszam za niekomentowanie na Waszych blogach, ale ostatnio ciężko u mnie z czasem.
Obiecuję jednak poprawę :)

Przepraszam
Dziękuję
Całuję
Kocham


Aleksandra 

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka