czwartek, 19 listopada 2020

.12.




 - A może wejdziesz na kawę? 

I nagle świat się zatrzymuje, a ja zdaję sobie sprawę z tego co powiedziałam. Alkohol uruchamia we mnie odwagę. Serce zaczyna mi szybko bić i nie wiem czy bardziej boję się odrzucenia, czy może konsekwencji wypowiedzianych słów. Ale ja chyba naprawdę tego chcę. Chcę spędzić z nim jeszcze parę chwil, to nie jest nic zobowiązującego. I wydaje mi się, że oboje tego chcemy...

Leon stoi ze zdziwioną miną i chyba szuka odpowiedzi na mojej twarzy. Moja propozycja musiała zrobić na nim duże wrażenie, bo milczy już dłuższą chwilę, co mnie niesamowicie stresuje. 

- Dobrze - mówi w tym samym momencie, w którym chcę zacząć wykręcać się ze swojej oferty.

Teraz chyba jestem bardziej zdziwiona niż on chwilę temu usłyszawszy moje zaproszenie. Stoję z otwartą buzią i polikiem opartym o ścianę. 

- To wejdziemy czy już się rozmyśliłaś? - pyta rozbawiony, a ja szybko budzę się z rozmyślań. 

- Tak, tak.

Odwracam się do drzwi i naciskam na klamkę. Wchodzę do ciemnego wnętrza korytarza i zapalam światło. Ruchem ręki zapraszam mężczyznę do środka, za co dziękuje. Poziom stresu nagle zaczyna się zwiększać i pojawiają się wątpliwości co do wspólnej kawy. 

- U mnie zdejmuje się buty - odzywam się, kiedy widzę, że Verdas wchodzi w głąb mieszkania. 

- No dobrze - śmieje się cicho, lekko zdziwiony moim komentarzem - Jeśli takie są zasady. 

Posłusznie wykonuje moje polecenie, kiedy ja zmierzam do salonu, by włączyć światło. 

- Więc kawa, czy jednak herbata? - pytam, kiedy pojawia się niedaleko mnie. 

Nie odpowiada mi od razu, tylko rozgląda się po wnętrzu.

- O 3.00 mam ochotę tylko na mocną kawę - odpowiada wpatrzony w jedno ze zdjęć stojących na półce.

Niepewnie zmierzam do kuchni i włączam ekspres do kawy. Chwilę później wracam z dwiema filiżankami gorącego napoju, który stawiam na drewnianym stoliku. 

- Częstuj się - mówię - A ja za chwilę przyjdę.

Biegiem ruszam do łazienki znajdującej się na końcu korytarza. Sprawdzam, czy nie mam pomadki rozmazanej na całej twarzy i rozczochranych włosów. Upewniona wychodzę.

- Przebiorę się w coś wygodniejszego i zaraz dołączę! - krzyczę.

Sprawnym ruchem pozbywam się obcisłej sukienki i stojąc w samej bieliźnie wybieram coś na zmianę. Wybór pada na szare, obszerne spodnie dresowe i biały T-shirt. 

- Już jestem - oznajmiam, kiedy wchodzę do salonu. 

Mężczyzna wciąż przygląda się zdjęciom stojącym w wielu miejscach mojego domu. Nic nie mówi, więc postanawiam nie produkować się już na próżno. Biorę duży łyk kawy - tego właśnie było mi trzeba.

- To twój brat? - w końcu się odzywa i długim palcem wskazuje na niewielkiego chłopca na zdjęciu.

- Tak, to Oliver.

- A to ty? - pokazuje na małe niemowlę leżące obok Olivera. 

- Nie - mówię, a w moim głosie z pewnością słychać zmianę - To Clara. 

Leon się nie odzywa, a delikatnie odwraca głowę w moją stronę. Ja zahipnotyzowana przyglądam się fotografii. Czuję jak lustruje mnie od stóp do głów, ale nie zwracam teraz na to uwagi.

- Zmarła w wieku 2 lat, miała chore serce - tłumaczę. 

- Przepraszam, nie wiedziałem - od razu się odzywa, ale obdarzam go uśmiechem na znak zrozumienia.

- Nie szkodzi, niewiele osób o tym wie - mówię i biorę kolejny łyk. Ciepły napój muska moje podniebienie i rozgrzewa od środka. 

- Czyli jest was 2? 

- Yhym - biorę głęboki wdech - Wiesz kim jest Rainbow Baby? - wpatrujemy się w siebie, stojąc w niewielkiej odległości.

- Nie - wzrusza muskularnymi ramionami.

- To dziecko, które urodziło się po jednej lub kilku wcześniejszych stratach.

- I ty nim jesteś? - jego wzrok mimo, że zaciekawiony to nadzwyczaj spokojny. 

- Jestem - uśmiecham się smutno - Po śmierci Clary mama miała ogromny problem z zajściem w ciążę, a co dopiero z donoszeniem jej. Poroniła 4 razy - urywam, bo zaczynam zdawać sobie sprawę, że nie wiem czemu mu to opowiadam. 

- Przykro mi.

- Wiesz, czasem się zastanawiam - głęboko oddycham - Czy gdyby tamte dzieci przeżyły, to czy ja bym się urodziła? - mrugam szybko, bo w moich oczach zaczynają zbierać się łzy - Szczerze wątpię.

- Nie możesz tak myśleć - w jego głosie słychać oburzenie - Nie zadawaj pytań, na które nie znajdziesz odpowiedzi. Tak po prostu miało być i tyle - tak głęboko patrzy mi w oczy, że czuję się tym przytłoczona. 

- Przepraszam, nie powinnam w ogóle poruszać tego tematu - przykładam palce do skroni i delikatnie je masuję.

- Zapalimy? - pyta z delikatnym, jakby niepewnym uśmiechem na twarzy. 

W odpowiedzi kiwam głową na tak i odkładam nasze filiżanki na stolik kawowy. Następnie idę w kierunku wysokich drzwi balkonowych, które jednym ruchem przesuwam i pozwalam na wejście zimnemu powietrzu. Chłodna podłoga, po której stąpam nagimi stopami sprawia, że moje ciało pokrywa przyjemny dreszcz. Chyba zaczynam trzeźwieć. Mimo, że lekko się chwieję, dzielnie dochodzę do wiszącego fotela przymocowanego do sufitu i rozsiadam się na na nim. Jest to dobre miejsce do obserwacji mojego gościa. 

Verdas podchodzi i wyciąga paczkę papierosów w moją stronę, z czego oczywiście korzystam. Zaraz potem trzymam jeden z nich między wargami i czekam, aż użyczy mi zapalniczki. On jednak wyciąga ją w moją stronę nie w celu podania mi jej, a zapalenia mojego papierosa. Kciukiem uwalnia płomień, który przykłada i czeka. To trochę dziwne, mieć jego dłoń taki blisko swojej twarzy. Nie wiem czy to przez alkohol, ale w mojej głowie pojawiają się różne myśli. 

Leon zajmuje miejsce na białej kanapie i muszę się przyznać, że ledwo go widzę. Na balkonie panuje półmrok, jedynym źródłem światła jest to, palące się w salonie. Nic nie mówimy, słychać tylko nasze miarowe oddechy i jeszcze ciche grzmoty zwiastujące nadchodzącą burzę.

- Nigdy nie widziałem cię w tym wydaniu - odzywa się i widzę, że patrzy na mnie. 

- Co masz na myśli? 

- Dres i T-shirt - słyszę, że się śmieję.

- Myślałeś, że całymi dniami chodzę w szpilkach? - prycham.

- Po tobie można się spodziewać wszystkiego.

- No więc widzisz, nie wiesz o mnie wielu rzeczy - przewracam oczami, chociaż wiem, że tego nie widzi.

Kiedy kończymy palić wracamy do salonu i siadamy na kanapie. Co dziwne, całkiem blisko siebie.

- Dlaczego tutaj jesteś? - pytam po chwili.

Mężczyzna patrzy na mnie, jak na wariatkę. Mruży oczy i brwi, co wygląda trochę komicznie, przynajmniej na ten moment i mój stan.

- Przecież sama mnie zaprosiłaś.

- Tak, ale mogłeś odmówić.

- Ale nie odmówiłem - wzdycha ciężko.

- Dlaczego nie odmówiłeś? 

- Bo nie chciałem.

- Czyli chciałeś wejść?

- Tak - odpowiada, trochę podirytowany - Dlaczego mnie zaprosiłaś? 

- Dlaczego nie? 

- Widzę, że nasza rozmowa jest bardzo dojrzała - prycha.

- Tak dojrzała, jak osoby, które w niej uczestniczą - mówię z przekąsem.

- A więc? - nie odpuszcza.

- Tak po prostu - odpowiadam, ale widzę, że ta odpowiedź nie satysfakcjonuje go - Wpadł mi do głowy taki pomysł, więc zaproponowałam.

- Ok - mruczy.

- Ok? - wkurzam się, nie lubię, gdy ktoś odpowiada mi w ten sposób. 

- Nie jesteś usatysfakcjonowana? - unosi kącik ust.

Przewracam oczami, co tym razem na pewno widzi. Uśmiecha się szeroko i kończy swoją zimną już kawę. 

- Ładnie tu masz - komentuje rozglądając się wokół. 

- Dzięki - rzucam - Ale za tydzień przeprowadzam się.

- Jak to? - wraca wzrokiem do mnie.

- Kupiłam dom i tam będę mieszkać - tłumaczę patrząc w jego zielone oczy. 

- A co jest nie tak z tym miejscem? 

- Nic - wzdycham - Ale to mieszkanie widziało już zbyt wiele. Wcześniej mieszkał też tu mój brat z żoną. Chciałabym czegoś nowego.

- Rozumiem - kwituje - A gdzie jest ten dom?

- Czy ta informacja jest ci do czegoś potrzebna? - pytam zdziwiona. 

- Ludzka ciekawość - jego wzrok przenosi się na moje usta i z powrotem do oczu.

- To stara kamienica, której daję nowe życie - połykam głośno ślinę, bo jego wcześniejsze zachowanie było dość wymowne - Jest w centrum, 20 minut od firmy. 

- Nie jest ci żal tego zostawiać? 

- Nie. Jedyne czego mi będzie żal, to Noah, który mieszka parę kroków stąd - zakładam kosmyk za ucho. 

Spoglądam na białą filiżankę, którą kiedyś otrzymałam od mojej ukochanej babci w prezencie. Aktualnie trzymam ją w dłoniach i widzę odbitą pomadkę na jej brzegu. No tak, idealne połączenie. Dres i wieczorowy makijaż...

- Widzę, że się zbliżyliście - mówi po chwili. 

- Tak - nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. 

To nie do końca jego sprawa, więc nie muszę opowiadać mu o tej relacji. Ogarnia nas cisza, więc bardzo dobrze słychać deszcz, który właśnie zaczął padać. Czuję się całkiem komfortowo, no może pomijając fakt, że ból głowy się zwiększył, a intensywne perfumy Leona nie pomagają w jego uśmierzeniu. 

Nagle słyszę niesamowicie głośne uderzenie pioruna i światło w mieszkaniu gaśnie. Zdezorientowana rozglądam się po mieszkaniu, chwytam telefon i zmierzam do skrzynki z elektryką, która znajduje się w pomieszczeniu gospodarczym, z nadzieją, że może wyskoczyły korki. 

- To się nigdy nie zdarza - mówię do siebie, ale wiem, że mężczyzna, który siedzi na kanapie też to słyszy. 

- I jak? - słyszę przy swoim lewym uchu. Wzdrygam się i przypadkowo wyłączam latarkę na telefonie. Jak znalazł się obok mnie tak szybko? Przecież nic nie widać...

- Wszystko jest w porządku, to musi być jakieś uszkodzenie poza budynkiem - mówię i delikatnie obracam twarz w jego stronę, wciąż stojąc plecami do niego. 

Czuję ciepło jego ciała, które jest tak cholernie blisko mojego. Czuję wydobywające się powietrze z jego nozdrzy. Nic nie widzę, co jeszcze bardziej uruchamia moją czujność i zmysły. 

- Mogę spojrzeć? - pyta, a ja skupiam się i włączam ponownie latarkę. 

Czuję jak zbliża się jeszcze bardziej, jak jego klatka piersiowa ociera o moje łopatki w momencie, kiedy wspina się na palce, by lepiej się przyjrzeć. 

Nagle latarka się wyłącza, telefon także. Próbuję go włączyć przyciskając każdy możliwy guzik, ale to na nic.

- Cholera - syczę zdenerwowana - Rozładował się.

Głośno wypuszczam powietrzę i postanawiam się odwrócić. Nie mam przecież innej opcji, żeby stąd wyjść. Powoli obracam się i mimo ciemności wiem, że stoimy na przeciwko siebie. Mrugam szybko, a nerwy kumulują się w moim podbrzuszu. Nasze oddechy, tak jak wtedy, mieszają się ze sobą. Leon jest o głowę wyższy, ale nie przeszkadza mu to w byciu blisko mojej twarzy. 

Nie mam pojęcia, gdzie właśnie znajduje się jego twarz, jego ciało. Czy nachyla głowę, by być bliżej mnie? Czy właśnie się odsunął? Tego nie wiem, mogę jedynie przypuszczać i zaufać swoim zmysłom.

W pewnym momencie czuję, jak przypadkowo trąca moją rękę. Na gołym przedramieniu pozostaje palący ślad. Tak dawno nie czułam tego, co czuję teraz. Moje ręce zaczynają się trząść, usta mimowolnie się otwierają. Śmiało mogę nazwać to napięciem seksualnym między nami. To nie do pomyślenia, że mogę poczuć to jeszcze raz. Tak po prostu. Jak prawdziwa kobieta, którą pociąga mężczyzna. Po tym wszystkim co przeżyłam, nie wiedziałam, że jeszcze kiedyś obudzi się we mnie inne uczucie niż obrzydzenie. 

Czuję, jakby czas się zatrzymał. Szczerze mówiąc, chciałabym, żeby było jasno. Tak bardzo pragnę spojrzeć w jego zielone  oczy, które skrywają tyle tajemnic. Oczy, które tak bardzo mnie intrygują. Odważam się na dotknięcie go. Unoszę dłoń i niepewnie kładę ją na jego torsie, który podnosi się szybko przez przyspieszony oddech. Nawet przez białą, wyprasowaną koszulę Verdasa czuję oszałamiające ciepło jego ciała. 

Następnie czuję, jak popycha mnie do tyłu, prawdopodobnie pewien, że jest coś za mną. Oczywiście nie myli się, bo spotykam na swojej drodze cholernie zimną, w porównaniu z moim ciałem ścianę. Czuję, że moje serce zaraz nie wytrzyma tej bliskości, rozpadnie się na milion kawałków. Między nami nie ma żadnej przerwy, jesteśmy złączeni jak dwie kartki papieru przyłożone do siebie. Nasze klatki piersiowe stukają o siebie, biodra mimowolnie idą w swoim kierunku. Ja potrzebuję tej bliskości. 

Nagle czuję coś na swoim policzku. Zamieram. Nasze twarze dzielą milimetry. Dotyk przenosi się z miejsca przy uchu do płatków nosa. Delikatnie obracam głowę i już wiem, że jeździ nosem po mojej rozgrzanej twarzy. Ciągle czuję dym tytoniowy, ale nie wiem, czy to mój oddech, czy jego, a może ich połączenie. Gwałtownie wciągam powietrze przez usta, kiedy kładzie swoją dłoń na mojej talii i delikatnie ściska. Wszystko w moim żołądku wiruje, a uczucie w podbrzuszu jest nie do opisania. Łaknę więcej. Powietrze jest niesamowicie gęste i duszne. Nie da się oddychać.

Potem czuję, że nasze nosy stykają się, co daje mi znać, że wargi oddzielone są milimetrami przestrzeni. Dlatego bez żadnego namysł podnoszę lekko głowę, aby nasze usta się zetknęły, co się całkowicie nie dzieje. Dotykam tylko fragmentu, czubków jego rozgrzanych, pulsujących warg. Nie poruszają się, więc i ja tego nie robię. Wymieniamy się oddechem przez otwarte usta, smakujemy bliskości, jednak nie tak do końca, więc nie nazwę tego pocałunkiem. Mężczyzna się przesuwa, jeszcze bardziej przyciskając mnie do ściany.

I nagle w pomieszczeniu robi się jasno. Dzięki błysku pioruna, mój wzrok, który jak się okazuje, zawieszony jest za plecami Leona, dostrzega zarys czarnej sylwetki. Momentalnie się prostuję i wzdrygam. 

- Co się dzieje? - pyta mężczyzna i zaprzestaje wędrówki swoim nosem po mojej twarzy.

- Ja - próbuję coś powiedzieć, ale przestraszona rozglądam się po pomieszczeniu - Ja kogoś widziałam.

Nic nie mówi, nie wiem w jaki sposób na mnie patrzy, ale z pewnością jest to litość, rozbawienie lub zdziwienie.

- Jak to? - jego cichy i ciepły głos pieści moje spięte ciało.

-  Nie wiem - dwiema dłońmi odsuwam go od siebie - Zrobiło się jasno, a ja widziałam jakąś sylwetkę za Twoimi plecami.

Wciąż nic nie mówi, co doprowadza mnie do szału. Chcę wiedzieć co myśli i czuje w tym momencie. 

- Pewnie masz mnie za wariatkę - wzdycham ciężko.

- Nie - odpowiada w końcu - Wierzę ci. Sprawdźmy czy nikogo tu nie ma.

Czuję jak jego rozgrzana dłoń szuka mojej i ostatecznie delikatnie ją łapie. Przechodzi mnie dreszcz, ale nie wiem czy spowodowany jest jego dotykiem, a może moim urojeniem. Potem powoli idzie do przodu, ciągnąc mnie za sobą. Po chwili powolnego marszu jesteśmy w salonie. Verdas puszcza moją dłoń i szuka czegoś na kanapie. Jest to możliwe dzięki jasności pioruna, która co jakiś czas pojawia się w mieszkaniu. Ostatecznie znajduje go i włącza latarkę. 

- Zrobimy tak - zwraca się do mnie - Poczekamy, aż dadzą prąd. Potem poczekasz tu, a ja sprawdzę czy wszystko jest w porządku. 

Kiedy kończy mówić salon robi się jasny, tym razem jednak nie z powodu błyskawicy.

- W końcu - wzdycham z ulgą na powrót światła

- Zostań tu - rzuca i idzie w głąb mieszkania.

Nie ma go kilka chwil, zbyt długich jak dla mnie. Nerwowo stukam bosą stopą o drewnianą podłogę i stale rozglądam po mieszkaniu. Kiedy słyszę, że ktoś nadchodzi przenoszą wzrok na korytarz prowadzący do sypialni. 

- Wszystko w porządku - mówi, kiedy jest blisko mnie - Nikogo nie spotkałem.

Potem siada na kanapie, na samym końcu, w dalekiej odległości ode mnie i wywierca wzrokiem dziurę  na mojej twarzy. 

- Często ci się to zdarza? - pyta w końcu. Wiedziałam, że trzyma coś w sobie, co nie daje mu spokoju.

- Nie - kłamię - To pierwszy raz - wciąż kłamię.

 Prawda jest taka, że bardzo często od kiedy zamieszkałam sama miewam takie omamy. Moja psychika lubi płatać figle w najmniej oczekiwanym momencie. Bardzo często widzę ciemną postać stojącą w oddali, nie widzę jej twarzy. Wiem jednak, że jest to mężczyzna. Na razie jestem spokojna, jednak czuję, że ta sytuacja powróci do mnie za kilka godzin ze zdwojoną siłą i zwali z nóg. Wzrok Leona jest na tyle przenikliwy, że chcę się gdzieś przed nim ukryć. Dlatego podnoszę się i idę do kuchni. Chcę zniknąć z jego pola widzenia. Nie mam ochoty na żadne tłumaczenie i bezużyteczne rady.

Wyciągam filiżankę z różowym zdobieniem i wsypuję do niej łyżeczkę zielonej herbaty. Zalewam ją, kiedy woda w czajniku jest gotowa. Dodaję odrobinę cukru i srebrną łyżeczką mieszam napój. Stoję przy blacie, w miejscu gdzie znajduje się też okno. Z uwagi na to, że jest święta noc, a w mieszkaniu w końcu jasno, jestem w stanie zobaczyć swoje odbicie, a co za tym idzie wszystko co znajduje się za mną. I jak wielkie jest moje zdziwienie, kiedy widzę zbliżającego się do mnie Verdasa. 

Porusza się powoli i cicho, jakby bezszelestnie stąpał po puchu. Nie wie, że patrzę. Wyjmuje telefon z kieszeni i kładzie go na wyspę kuchenną, którą mija po drodze do swojego celu - mnie. Postanawiam go zaskoczyć i nagle się obracam. Uśmiecha się delikatnie i ogarnia mnie wzrokiem od góry do dołu. Ja też mu się przyglądam, w szczególności jego pełnym, malinowym ustom. Prycham cicho i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. A więc czubek jego warg, górnej jak i dolnej, jest znacznie bardziej czerwony niż reszta ich powierzchni. Jest pomalowany moją pomadką... Skupiam swój wzrok na tym miejscu, co zauważa mężczyzna i pospiesznie je oblizuje, co oczywiście nie zmienia ich wyglądu. Kiedy stoi parę centymetrów ode mnie, sięgam po stojący niedaleko ręcznik papierowy. Następnie delikatnie wkładam jego skrawek do herbaty, którą trzymam w dłoni. Uważnie obserwuję swoje działania, bo ciecz jest gorąca. Na chwilę jednak pozwalam sobie na zerknięcie na wspólnika. Stoi wpatrzony to w moje dłonie, to oczy, kompletnie nieświadomy co się właśnie dzieje. 

Wracam spojrzeniem do moknącego w herbacie papieru i wyjmuję go. Lekko odciskam, więc wylatuje kilka samotnych kropel. Potem odkładam na blat filiżankę i robię niewielki krok do przodu. Leon stale obserwuje mnie z zaciekawieniem, a jego czoło jest całkowicie zmarszczone. Powoli, patrząc mu w oczy przykładam mu do ust wilgotny papier. Następnie zerkam na jego buzię, przez materiał czuję ich kształt. Staram się być delikatna. Nie wiem skąd we mnie tyle odwagi, ale od kiedy zobaczyłam swoją pomadkę na jego wargach chciałam to zrobić.

- Co robisz? - mówi, chociaż jego głos jest stłumiony. 

Mocniej przyciskam papier do jego ust i obserwuję dwie spływające po jego brodzie krople herbaty. Dlaczego chciałabym je zlizać?  Następnie pocieram, zabieram materiał i pokazuję czerwony ślad. Oboje wpatrujemy się w skrawek papieru. Potem nasz wzrok się spotyka i stoimy w ciszy, nie mam ochoty nic mówić. Jedyne czego chcę, to posmakować jego wilgotnych, herbacianych warg. 

- Mam podziękować? - pyta. Ma na twarzy szeroki uśmiech.

- Byłoby miło - szepczę - Uratowałam cię przed szokiem, a może nawet krzywymi spojrzeniami.

Na drugą część mojej wypowiedzi unosi brwi ze zdumienia, ale oczy wciąż ma błogie, spokojne. 

Potem słyszę dźwięk telefonu i czar pryska. Leon jak strzała zmierza do urządzenia i przykłada je do ucha.

- Tak? - słyszę tylko to, ponieważ oddala się ode mnie, chcąc więcej prywatności. 

Wraca po 5 minutach. Jest kompletnie inny. Widzę, że czymś się denerwuje, coś go trapi. Mocno pociera czoło, kiedy idzie w moim kierunku. Zwilża herbaciane usta i je otwiera.

- Muszę iść - ma grobową minę. 

- Coś się stało? - pytam, chociaż po wyrazie jego twarzy czuję, że nie powinnam.

- Nic, co powinno cię interesować - mówi i idzie w kierunku wyjścia.

Pospiesznie idę za nim i obserwuję jak zakłada buty. Powietrze jest gęste, ale tym razem nie z powodu naszych gorących oddechów. Ostatni raz nerwowo przeczesuje włosy i jego wzrok skupia się na mnie.

- Dzięki za kawę - podchodzi bliżej mnie, jak gdyby chciał coś zrobić.

Ostatecznie jednak zatrzymuje się, jakby coś sobie przypomniał i mruga kilkukrotnie. W końcu rzuca krótkie pożegnanie i wychodzi. Tak po prostu.

Stoję wpatrzona w drzwi dłuższa chwilę. Co się właśnie stało? 30 min temu nasze oddechy uprawiały ze sobą seks, a on wychodzi kompletnie mnie olewając i traktując jak kogoś obcego i to mało powiedziane. Myślałam, że dla niego to też coś znaczy, że napięcie jakie pojawiło się miedzy nami jest sprawką dwóch osób. Przecież mógł nie uczestniczyć w tym przedstawieniu. 

Wracam do salonu i sprzątam naczynia, stale rozmyślając o sensie jego zachowania. Może coś się stało? Może moje pożądanie odebrał inaczej niż powinien? Ale on sam tego chciał. 

Jednak jego słowa były dość znaczące i naprawdę mnie zabolały. 


Weekend mija mi szybko, owiany jest rozmyślaniami na temat moje wspólnika i jego zachowania. W głowie pojawiają się różne pytania. 

Czy w ogóle warto było wchodzić w tą grę?

Co musiało się stać, żeby potraktować tak człowieka, z którym prawie wpadłeś w wir pocałunków?

Co jest ze mną nie tak?

Co jest Z NIM nie tak?

Dlaczego potraktował mnie jak pierwszą lepszą pannę lekkich obyczajów, która nie zasługuje na żadne wyjaśniania?

Czy on mnie wykorzystał? 

A może przemawiały przez niego jakieś emocje, uczucia?

Może posunęłam się zbyt daleko?


Sobotę, jak i niedzielę spędzam sama, głównie na tarasie wpatrzona we wschodzące lub zachodzące słońce. Całymi dniami promienie pieszczą moją śniadą cerę, a ja z kubkiem kawy lub herbaty udaję, że czytam książkę. Wieczorem, ostatniego dnia weekendu odwiedza mnie brat z dziećmi. To jest pierwszy i ostatni raz na przestrzeni tych dwóch dni, kiedy szczerze się uśmiecham. Nie są długo. Bawię się w chowanego z dwójką starszych dzieci, nosząc na rękach najmniejsze, 1,5-roczne potomstwo. Sama kiedyś chciałabym mieć gromadkę dzieci. Żegnając się, Oliver przypomina mi o jutrzejszym otwarciu kancelarii jego żony, na które się oczywiście wybieram.


Następnego poranka wybieram więc strój odpowiedni do pracy, jak i na otwarcie. Zakładam czerwoną, kopertową sukienkę z długim rękawem i długością za kolano. Włosy prostuję i zakładam na jedno ramię. Gotowa wychodzę do pracy. Niegotowa na spotkanie z Verdasem.

Niepewnie wychodzę z auta i przy wejściu do budynku widzę właśnie jego. Stoi w rozpiętej marynarce, opiera się o jedną z kolumn i nerwowo pali papierosa. Nie chcę go widzieć, spotykać go. Jestem tchórzem, który boi się spojrzeć mu w twarz i powiedzieć co myśli. A właśnie na to zasługuje. 

Nie patrząc w jego stronę zmierzam do wejścia i o dziwo - szczęście mi dziś dopisuje - nie zobaczył mnie. Albo widział, ale nic z tym nie zrobił. Wjeżdżam windą na odpowiednie piętro i zmierzam do swojego biura. Wszystkie nagromadzone nerwy uchodzą ze mnie, kiedy siadam na fotelu i wpatruję się w widok zakorkowanego miasta.

Dziś praktycznie nie wychodzę z mojej nory. Jedynie Noah często mnie odwiedza, ale widząc mój podły humor nawet nie pyta, nie zagaduje. Widzę, że się martwi, ale zdecydowałam, że powiem mu później. 

Przed 15.00 ktoś puka do moich drzwi, więc grzecznie go zapraszam. Jak się okazuje jest to mój tata. Cały w skowronkach wchodzi i się wita. Ma na sobie grafitowy garnitur, który idealnie podkreśla jego szczupłą sylwetkę. Siwe, świeżo ścięte włosy i lekki zarost dodają mu uroku. 

- Witaj córeczko - podchodzi i mnie przytula.

- Co tu robisz, tato? 

- Pomyślałem, że pojedziemy razem na otwarcie - obdarza mnie ciepłym uśmiechem - Na pewno będzie nam łatwiej się odnaleźć. 

- Cieszę się, że o mnie pomyślałeś - jestem całkowicie szczera. Nie widziało mi się wchodzenie w tłum ludzi, których nie znam i nie chcę znać, kompletnie sama. 

- A więc jesteś gotowa? 

- Tak, możemy wychodzić - informuję i zabieram z biurka torebkę. 

Idąc do windy tata opowiada mi o sobotniej wizycie wnuków. Jest wspaniałym dziadkiem, uwielbia też się nimi chwalić mimo, że mają po kilka lat. 

- Dzień dobry - wesoły głos Leona dobiega nas z końca korytarza. 

- Witaj Leonie - kiedy pojawia się obok nas, podają sobie dłonie. Nawet na niego nie patrzę, mimo że stoi 40 cm ode mnie. Chłodny wzrok kieruję w podłogę.

- Jak się pan czuje? Jak zdrowie? - och, jaki on miły.

- Całkowicie dobrze. Nie narzekam.

- Cieszę się - robi przerwę - A gdzie się wybieracie?

- Jedziemy na otwarcie kancelarii mojej synowej - mówi ciepło tata - Może chcesz do nas dołączyć?

Szybko patrzę na ojca i spojrzeniem próbuję przekazać, że jest to zły pomysł. Nie mam ochoty spędzić z Leonem ani minuty dłużej, przynajmniej dziś i na ten moment. Nie patrzę na Verdasa, ale mam nadzieję, że wie jak spojrzałabym na niego.

- Nie - wzdycham z ulgą na jego decyzję - Dziękuję za propozycję, ale mam jeszcze sporo pracy do zrobienia. 

- No trudno, jakbyś zmienił zdanie to dzwoń po adres - ojciec puszcza mu serbskie oko i rozbrzmiewa dźwięk windy - Do widzenia - idzie w kierunku windy.

- Do widzenia - odpowiada i kiedy też chcę się ruszyć czuję ucisk na nadgarstku. 

Nerwowo spoglądam w dół i widzę dłoń Leona. Potem podnoszę wzrok i z piorunami w oczach wpatruję się w niego.

- Puść mnie - mówię w miarę kulturalnie.

- Czemu nawet na mnie nie patrzysz? - pyta cicho. Widzę, jak jego klatka piersiowa unosi się od szybkich oddechów. 

- Bo nie mam ochoty - rzucam i wyrywam rękę z jego objęć i idę do windy. 


Na otwarciu jest mnóstwo ludzi. Tłum niesamowicie mnie męczy, więc po oficjalnych przemowach wychodzę do ogrodu, perfekcyjnie zadbanego przez ogrodników. Siadam na jednej z ławeczek i wpatruję się w szumiące na wietrze drzewo. Kancelaria znajduje się w pięknej, wiekowej kamiennicy. Podobnej do tej, która będzie moim domem.

- Mogę się dosiąść? - poznaję głos brata i odwracam się do niego. Kiwam twierdząco głową i podsuwam się, aby zrobić miejsce. 

- Co się dzieje? 

- To znaczy? - dopytuję, marszcząc brwi.

- Coś cię trapi Violu - mówi ciepło, wyrozumiale - Za długo się znamy - mruga okiem.

- Nic konkretnego - wzdycham - Nie do końca potrafię się z kimś dogadać. 

- Z kim?

- Z Verdasem - przyznaję patrząc na własne dłonie. 

- Hm - mruczy - Nie znam go zbytnio, ale wydaje się być dość profesjonalny i - przerywa - i chłodny. 

- Tak - potwierdzam - Przez chwilę myślałam, że nawiązaliśmy jakąś więź, doszliśmy do porozumienia.

- Ale coś się zmieniło? - Czuję jak oplata mnie swoim ramieniem.

- Powiedzmy. 

- Violu, wiesz, że początki są trudne. Musi minąć trochę czasu zanim przyzwyczaicie się do siebie. 

- Ja wiem, ale ciężko mi - oczy zachodzą mi łzami - On uważa, że jestem nieodpowiednia na to miejsce. Że jestem zbyt młoda i niedoświadczona. 

- Bo jesteś - mówi i łapie za moją brodę, abym na niego spojrzała - Ale to nie znaczy, że się nie nauczysz. Potrzebujesz czasu i dobrej atmosfery, aby się w tym odnaleźć.

- Chciałabym być jak Ty. Być niezależna. Nikt nie patrzy ci na ręce. Nie chcę być stale porównywana do taty.

- Dlatego właśnie nie chciałem w tym uczestniczyć - uśmiecha się smutno.

Potem zbliża się i całuje mnie w czoło. Zawsze mieliśmy dobrą więź, ale nie miałam odwagi mu powiedzieć o moich problemach z Londynu. Ma całą masę zmartwień, dołożyłabym mu kolejnych. Wtulam się w jego ramię i przymykam oczy. Jest mi lżej, mimo, że nie rozwiązał żadnego z moich problemów. Czasem sama jego obecność jest wystarczającym lekarstwem. 

- Tu jesteście! - odwracam się i widzę Camilę.

- Tak, kochanie - Oliver zwraca się do żony - Musieliśmy trochę odetchnąć.

Camila to przepiękne kobieta, która ma w życiu wszystko, czego człowiek może chcieć. Zaczynając od urody, długich blond włosów i figury modelki, nawet po 3 ciążach, kończąc na wspaniałej rodzinie. Nie mamy cudownego kontaktu, ale jest w porządku. Na początku ich małżeństwa Oliver bardzo dużo przebywał ze mną, pomagał mi przy egzaminach. Wówczas była zazdrosna o czas, który spędza ze mną. Ale w odpowiednim momencie spostrzegłam o co chodzi i wycofałam się. 

- Piękne miejsce - chwalę z szczerym uśmiechem.

- Dziękuję, mnie też uwiodło - delikatnie unosi kącik - Chodźcie zanim wszyscy się rozejdą. 


Po otwarciu kancelarii rodzice zapraszają nas na kolację do siebie. Więc całą rodziną siedzimy przy stole i spożywamy wspaniałe jedzenie przygotowane przez gosposię. Dom jest pełen ludzi, hałasu. Dzieci bawią się w chowanego, a najmłodsze z nich noszę z zamiarem ukołysania do snu. Kiedy mam taką możliwość spędzam z nimi dużo czasu. Chciałabym, aby dobrze mnie znały i pamiętały jako dobrą ciocię. Poza tym, ich rodzice potrzebują czasem odpoczynku.

Nucąc melodię spaceruję po salonie. Mała Lily wtulona w moją klatkę piersiową prawie zasypia. Jej piękne błękitne oczy co chwilę chowają się za powiekami. Co jakiś czas ociera swoim małym nosem o materiał mojej sukienki, która nie jest już tak czysta, jak była zanim tu przyjechałam. 

Opieram się o kanapę i spoglądam na obrazek malujący się przede mną. Camila i Oliver zajęci rozmową z moją mamą, pewnie o nadchodzących świętach i pomysłach na prezenty dla dzieci. Mój tata, aż nie mogę uwierzyć własnym oczom, goni dwójkę starszych pociech po jadalni, między skórzanymi krzesłami. Rozpalony kominek i cicho puszczona muzyka z płyty winylowej jednej z kultowych kapel, którą ukochał tata dodają temu momentowi magii.

Nagle rozbrzmiewa głos dzwonka do drzwi. Jako, że jestem najbliżej informuję, że je otworzę i powoli, kołysząc dziecko podchodzę do nich i je otwieram. 

- Co ty tutaj robisz?! - mówię srogo na widok Leona stojącego w progu. 


sobota, 14 listopada 2020

.11.




 - Ja też tak myślałam - mówię szczerze, po długiej, ale przyjemnej ciszy.

Wiem, że jeśli zaraz tego nie przerwę, może stać się coś, czego potem bym sobie nie wybaczyła. Dlatego po raz kolejny biorę głęboki wdech, tym samym pochłaniając tytoniowy zapach mężczyzny i podnoszę rękę. Przykładam palce do nagiego brzucha Leona i zaczynam go lekko odpychać. Okazuje się to być cięższe niż myślałam, bo nawet się nie porusza. Wkładam więc w tą czynność więcej siły i odpycham go od siebie, cały czas patrząc mu w oczy. Kiedy ostatecznie przestaje się zapierać, odsuwam go od siebie i mam na tyle miejsca, aby wydostać się z ucisku. Odchodzę parę kroków w kierunku drzwi, plecami do niego, nogi mam jak z waty. Po chwili zatrzymuję się i mówię przez ramię:

- Dobranoc.

Mężczyzna nie odpowiada, więc sprawnie udaję się do środka, następnie podążam na schody, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju, tuż obok Noah.


Ku mojemu zdziwieniu, mimo pełni nie mam problemu ze snem. Emocje towarzyszące mi wieczorem były na tyle męczące, abym zasypiam jak małe dziecko. Budzę się wtulona w pierś Noah. Następnie idziemy na śniadanie przygotowane przez naszą gosposię. Czuję dużą ulgę nie widząc przy stole Leona. Wydarzenia, które miały miejsce w nocy sprawiają, że mam w głowie mętlik. Jeszcze nie opowiedziałam przyjacielowi, czego wczoraj doświadczyłam, ale z pewnością zrobię  to w drodze do mojego domu. 

Śniadanie mija bardzo szybko i do apartamentowca docieram chwilę po 10.00. Noah postanawia wrócić do siebie i czekać na mnie o 11.00 na dole mojego budynku. 

Pospiesznie biorę prysznic i nakładam makijaż. Zakładam cygaretki i białą koszulę, a na nią luźną marynarkę. W między czasie rozmyślam na temat minionych wydarzeń.

Czego ode mnie chce? 

Czy to wszystko jest zaplanowane i czeka, aż podwinie mi się noga? 

Dlaczego nie mogłam mu się sprzeciwić?

Dlaczego chciałam go pocałować? 

Dlaczego jego bliskość działała na mnie w ten sposób? 

Nie umiem odpowiedzieć na te pytania. Wiem jednak, że wczoraj między nami powstało coś, czego nie umiem zapomnieć, czego nie chcę zapomnieć. Jego oczy nie były ciemne i ponure jak zawsze. Miały w sobie coś ciekawego, coś przyjaznego, co nie daje mi spokoju. Dziwi mnie to, że z taką chęcią uczestniczyłam w tym wszystkim. Jakbym zapomniała o wszystkich słowach, którymi mnie obdarzył oraz o krzywdzie, jaką wyrządził mi pewien zwyrodnialec. 

A może robi to wszystko celowo, żeby potem pokazać, jak nieprofesjonalna jestem?

Ale wiedziałam, że gdybym mu pozwoliła, również pocałowałby mnie.. Chyba muszę się wziąć w garść i udawać, że nic się nie wydarzyło. Bo w sumie - nie wydarzyło. To nie powinno mieć dla mnie znaczenia. Nie wiem co się zmieniło, ale zaczynam rozumieć jego dotychczasową niechęć do mnie. Przyszłam jako niedoświadczona osoba i zarządzam wszystkim, na co pracowali z moim ojcem tyle czasu. Z drugiej strony, sposób w jaki mnie traktuje pozostawia wiele do życzenia i nie mam zamiaru słuchać tego każdego dnia. Nie wiem też, czy bliska relacja z nim jest dobra. Leon zaczyna coś podejrzewać, a nie chciałabym żeby dowiedział się o moim sekrecie. Czuję, że w jego oczach nie zobaczyłabym nic innego oprócz pogardy. Z pewnością zrzuciłby winę na mnie, że sama się o to prosiłam. Ale fakt, że ocenia mnie przez pryzmat mojego wieku i braku doświadczenia również nie jest pocieszający. Powinien najpierw mnie chociaż trochę poznać, a potem wyciągać wnioski. 

Czuję, że z każdą myślą jest mi coraz gorzej. Nie wiem na czym stoję, co czuję i myślę. Jedynym racjonalnym wyjściem jest udawanie, że wczorajsza sytuacja nie miała miejsca. Ale czy będę umiała patrzeć na niego nie mając przed oczami chwili, kiedy staliśmy przyciśnięci do ściany? 

Moje rozmyślania przerywa telefon od Noah. Zakładam szpilki i wychodzę z domu. 

Do swojego biura wchodzę pełna obaw. Siadam w wygodnym fotelu i rozkładam dokumenty, które zabrałam z domu. 

- Jemy dziś razem lunch? - Do pomieszczenia wchodzi uśmiechnięty Noah. 

- Skąd ty masz tyle pozytywnej energii? - pytam wpatrzona w jego uśmiech. 

- Szkoda czasu na smutek - rzuca i rozkłada się wygonie na mojej skórzanej kanapie przed biurkiem. Robi to każdego dnia.

- No więc tak, oczywiście że razem zjemy lunch. Słyszałam o nowej knajpie kilka ulic dalej, musimy spróbować.

- No więc jeśli jesteśmy umówieni - bierze do ręki notatnik - zacznijmy rozmawiać o mniej przyjemnych rzeczach - zgrabnie przerzuca kartki.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczynam, bo wiem, że dłużej nie mogę tego trzymać w sobie.

- Szybko - piszczy wesoło i odkłada notatnik na kanapę. 

Opowiadam mu z każdym detalem historię z wczoraj. W pierwszej chwili jest bardzo zaskoczony i podekscytowany, z czasem jednak emocje opadają.

- Chociaż, obawiam się, że może być tu jakiś haczyk - mówi bardziej do siebie niż do mnie. 

- To znaczy? 

- Może on robi to specjalnie? Chce cię uwieść a potem udowodnić, że jesteś łatwa i dałaś się wciągnąć w grę - tłumaczy patrząc na świat za oknem.

- Myślałam o tym - przyznaję - Ale coś w środku mówi mi, że on nie jest takim człowiekiem.

- Kochanie, nie znasz go - zwraca się do mnie - Ja też nie za bardzo, więc nie warto ufać przeczuciom. Trzeba uważać.

I nagle rozbrzmiewa pukanie do drzwi. Pozwalam na wejście i widzę stojącego w drzwiach Leona. Mimowolnie serce przyspiesza swoją pracę.

- Wrócę za 10 minut - mówi Noah, zabiera swój notatnik i wychodzi. Mijając Verdasa dość wymownie mu się przygląda, a ja mam ochotę go zabić.

Mężczyzna zamyka za sobą drzwi i idzie w moim kierunku, na twarzy nie widać żadnej emocji, co sprawia, że znów zaczynam się bać. 

- Coś się stało? - pytam, by przerwać okrutną ciszę. Patrzę mu w oczy, kiedy zatrzymuje się kilka centymetrów przed moim biurkiem. 

- Mamy nowego klienta.

- Kogo? 

- Pan Forkas był tak bardzo zadowolony z twojego pomysłu, że polecił nas swojemu przyjacielowi - opowiada nie spuszczając mnie z oczu. 

- Naprawdę? - nie mogę uwierzyć - To świetne wiadomości! - uśmiecham się szeroko, czuję dużą radość i satysfakcję ze swojej pracy. 

- W związku z tym, za tydzień jedziemy do Rzymu - wzdycha ciężko i rozgląda się po pomieszczeniu. 

Przerywa nam dźwięk mojego telefonu, którego szukam. Ostatecznie szybko wstaję i podchodzę do wieszaka stojącego przy drzwiach, na którym wisi moja  marynarka.

- Słucham? - przykładam do ucha telefon - Cześć mamo.

- Violu zapomniałaś wziąć swojej ładowarki od telefonu - tłumaczy zmartwiona.

- Naprawdę? - mówię głośniej z niedowierzaniem i podchodzę do panoramicznego okna - Kurczę, to nic. W takim razi zajadę dziś po nią po pracy - Czuję wzrok Verdasa na sobie, ale boję się odwrócić.

- To jeszcze lepiej, może zostaniesz na kolacje? 

- Tylko jeśli pani Black przygotuje na kolacje tosty - mówię żartobliwie i uśmiecham się do siebie. Potem, chcąc sprawdzić wspólnika gwałtownie obracam się do niego i widzę, że  bezwstydnie na mnie patrzy.

- Już idę jej przekazać! - śmieje się - Do zobaczenia.

- Cześć mamo - kończę w wzrokiem wbitym w Verdasa. 

Podchodzę więc do biurka i siadam na skórzanym krześle. Mężczyzna stale mnie obserwuje, co sprawia, że nie mogę skupić swoich myśli. 

- To wszystko, czy jest coś jeszcze? - mówię niepewnie. Wiem, że nieoficjalnie wypraszam go z pomieszczenia, ale nie mogę znieść widoku wpatrującego się we mnie w ciszy Verdasa.

- To wszystko - podnosi się i idzie w kierunku drzwi - Pamiętaj o zebraniu o 14.30 - mówi kiedy przekracza próg drzwi. 

Chwilę później pojawia się Noah, gotowy na plotki. Rozsiada się na kanapie, w ręku trzyma kubek z herbata. 

- No i jak tam? - mruczy ponętnie, trzepocząc rzęsami na co przewracam oczami.


Gdy na zegarku widzę godzinę 13.00 podnoszę się z miejsca, zabieram skórzaną kurtkę i wychodzę szukać Noah. Zaplanowaliśmy przecież wspólny lunch. Niestety, nie mogę go znaleźć. Szukam w każdym możliwym miejscu. W jego mini biurze, w którym zazwyczaj nie przebywa, bo jest u mnie. Zachodzę też do firmowej kuchni, bo prawdopodobieństwo, że go tu znajdę jest duże. Ku mojemu zdziwieniu, tam też go nie ma. Zaglądam do biur innych pracowników, z nadzieją, że może zapuścił się u kogoś na dawkę plotek. Pukam też do Verdasa, ale nie ma go w swoim biurze. 

Zrezygnowana przechadzam się po korytarzu, który nagle stał się pusty. Słysząc dźwięk dochodzący z jego końca szybko się obracam i ruszam w tym kierunku. Jednak zatrzymuję się i z impetem wpadam na kogoś. Słychać tylko trzask tłukącej się porcelany i krzyk kobiety. Nagle czuję, że coś pali mnie w brzuch. 

- O Boże - słyszę głos Mii, mojej sekretarki - Tak bardzo przepraszam, wpadła pani na mnie tak nagle. 

Zerkam w dół i widzę, że moja koszula ubrudzona jest jakimś płynem. Po zapachu mogę stwierdzić, że jest to kawa. Palcami unoszę gorący materiał by nie dotykał mojej skóry. 

- To nic, wszystko jest w porządku - zaczynam uspokajać rozhisteryzowaną dziewczynę - I mów mi po imieniu.

- Co tu się dzieję? - słyszę oschły głos Leona. 

- Jeszcze Ciebie tu brakowało - mówię do siebie.

- Panie Verdas, przypadkowo wpadłyśmy na siebie i wylałam kawę - Mii drży głos, więc patrzę na nią pokrzepiająco. 

Mimo rozlanej kawy, dociera do mnie zapach papierosów. To tam byłeś...

- Odsuń się i zawołaj panią sprzątającą - warczy do  dziewczyny, a ja się prostuję bo jego głos jest jak skała. 

Podchodzi do mnie i patrzy na moją ubrudzoną, już nie biała koszulę. Wzdycha ciężko i zgrabnym ruchem wyciąga z kieszonki marynarki białą chusteczkę. Zbliża się do mnie i zaczyna wycierać plamę. Zgrabne, długie palce przemieszczają się po moim ciele, a ja zaczynam czuć dyskomfort. Patrzę na to, co się dzieje z wytrzeszczonymi oczami. Co on właśnie robi?

- Przestań - łapie go za ręce, które sprawnie odsączają kawę z tkaniny. On jednak nie odpuszcza i wyrywa je. 

- Co za nieuważność - mruczy pod nosem. 

- Leon - mówię głośno - Dziękuję ale zostaw to. 

Mężczyzna się prostuje i patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nagle kątem oka widzę zbliżającego się Noah.

- Co tu się stało? - pyta, kiedy jest obok mnie. 

- Gdzieś ty był? Szukam ciebie wszędzie - rzucam i patrzę na niego wrogo - Mia wylała na mnie kawę.

- Nic ci nie jest? - to pytanie zadaje Leon, aż nie mogę w to uwierzyć.

- Jest ok, poza brudnym ubraniem nic mi nie jest.

- Byłem na dole po przesyłkę - tłumaczy się Noah.

- Idziemy? - wzdycham ciężko, mam już dość tej sytuacji i Leona, który zdecydował się być milczącym obserwatorem całej sytuacji. 

- Tak, chodźmy.

Zachodzę do swojego biura po obszerną marynarkę, która całkiem dobrze zakrywa mokrą plamę. Czekając na windę odwracam się na chwilę i widzę wspólnika stojącego we framudze drzwi do archiwum. Oparty przygląda się mi i Noah. Wzrok ma nieobecny, jakby coś go dręczyło. Nasz wzrok na sekundę się spotyka, wyczuwam pewnego rodzaju przyciąganie. Chciałabym patrzeć mu w oczy przez znacznie dłuższy czas niż jest mi dane. 


- Co to było? - pyta rozbawiony Noah. 

Siedzimy w nowej knajpie i zajadamy przepyszne danie z makaronu. Tego właśnie było mi trzeba. Pomieszczenie jest urządzone w stylu retro, na ścianach wiszą wiekowe grafiki, a na suficie rozwieszone są stare lampki w formie żarówek. W tle gra muzyka z lat 80. Wszystko tworzy niesamowitą scenerię, można się poczuć jak starym filmie. 

- Sama nie wiem - przyznaję patrząc w szklankę soku pomarańczowego.

- On normalnie rzucił się z pomocą! - zdecydowanie słychać ekscytację.

- I to właśnie mnie martwi. Zareagował bardzo nerwowo, nie wiem dlaczego.

- Może podobasz mu się - porusza znacząco brwiami, na co ja przewracam oczami. 

- Nie gadaj głupot, zdecydowanie nie - głęboko oddycham - Po prostu szybko się denerwuje, biorąc tez pod uwagę brak profesjonalizmu - kończę prześmiewczo.

- To pewnie też, ale coś mi tu śmierdzi - mówi i patrzy przez okno na ulicę. 


Do biura wracam po 14.15 i w pośpiechu przygotowuję dokumenty na zebranie wszystkich pracowników. Kiedy wszystko jest gotowe biorę łyk zimnej kawy i wychodzę. W sali konferencyjnej znajdującej się na szarym końcu naszej firmy jestem przed czasem, wszystkie miejsca są jeszcze wolne, więc siadam na jednym z brzegu. To moje pierwsze zebranie z pracownikami, denerwuję się. 

- Wiesz, że jako właściciel firmy powinnaś usiąść w bardziej widocznym miejscu - słyszę przy uchu głos Leona i moje ciało ogarnia dreszcz. 

Głośno odchrząkuję. Mężczyzna stale nachyla się nad moim uchem sprawiając, że czuję się co najmniej niekomfortowo. Jednak z drugiej strony, ta bliskość nie jest już aż tak paraliżująca jak kiedyś. Coś się we mnie zmieniło.

- Szybki papieros przed praca - mówię kąśliwie na co cicho prycha. Zapach tytoniu uderzył we mnie z momentem, gdy otworzył usta. 

- Muszę jakoś uspokoić nerwy przed twoim pierwszym wystąpieniem - wciąż mówi do mojego ucha, więc w ramach ostrzegania chrząkam kolejny raz. Tym razem działa i czuję jak się odsuwa. 

Podnoszę się z miejsca i biorąc swoje dokumenty przenoszę się na krzesło na samym końcu długiego stołu, mając widok na każde inne miejsce.  Ku mojemu zdziwieniu krzesło obok mnie, po prawej stronie zajmuje Verdas. Dzieli nas tylko kant stołu. Oboje zajmujemy swoje miejsca, układamy dokumenty na szklanym blacie. Omyłkowo, zakładając nogę na nogę uderzam w kończynę Leona na co tylko ciężko wzdycha. Jakby przewidział, że siedzenie obok mnie może się z tymi wiązać.

- Przepraszam, nie chciałam - mówię cicho, bo pracownicy zajmują miejsca. 

On tylko na mnie zerka i lekko się uśmiecha, jakbym go rozbawiła swoim zachowaniem. Pozostawiam to bez komentarza i zwracam się do pozostałych osób.

- Czy wszyscy już są? 

- Tak - odpowiada jeden z pracowników.

- To zacznijmy - mówię i szukam w papierach dokumentu, który chcę omówić.


Spotkanie przebiega sprawnie i bezproblemowo. Poruszam ważne dla firmy kwestie organizacyjne, które przyjmowane są z entuzjazmem. Kilka razy przypadkowo trącam nogę Leona, który nawet tego nie komentuje, a jedynie obdarza mnie to rozśmieszonym, to chłodnym spojrzeniem. 


Gdy wychodzę z pracy podchodzi do mnie Noah i proponuje wspólny powrót.

- Żebym nie zapomniał - mówi - Jutro mam urodziny.

- O jeju, dobrze, że mi mówisz - mówię radośnie, bo zdążę jeszcze kupić prezent. 

- Urządzam imprezę - na jego twarzy maluje się szeroki uśmiech - W moim mieszkaniu, jutro o 21.00

- Mam się czuć zaproszona? - pytam podśmiechując. 

- Jeden z gości nie może przyjść, więc wskakujesz z listy rezerwowej - puszcza do mnie oko. 

- Oj, w takim razie chyba jednak coś mi wypadnie - tłumaczę się i udaję smutną.

- Nie żartuj sobie, kochanie - śmieje się - Obecność jest obowiązkowa. 

- A więc będę.


Następny dzień mija bardzo szybko. Leona mijam jedynie jednorazowo na korytarzu, ale i tak jest pochłonięty rozmową telefoniczną. Noah również chodzi całkowicie zajęty ciągłymi telefonami i smsami. W końcu dziś impreza. Po pracy idę do centrum handlowego, gdzie chcę kupić prezent. Nie mam zbyt wiele czasu, więc czuję lekki stres, że nie znajdę nic wartego uwagi. Ostatecznie wychodzę z dużą szklaną ramą na zdjęcia i jej tajną zawartością. 

W domu biorę gorący prysznic, nakładam na twarz maseczkę i zakładam biały, ciepły szlafrok. W ramach rozluźnienia nalewam też sobie lampkę szampana i gołymi stopami przechadzam się po salonie i kuchni. Biorę kupiony w sklepie papierniczym ozdobny papier w jaskrawe wzory i równie barwną wstążkę z zamiarem zapakowania mojego prezentu. Te kolory, choć kiczowate i kompletnie nie w moim guście, zdecydowanie pasują do cudownej osobowości Noah. 

W garderobie spędzam najwięcej czasu. Od zawsze mam problem z wyborem kreacji na imprezy. Często, kiedy byłam mała i mieszkałam z rodzicami, mama przychodziła do mnie dzień wcześniej, żebyśmy spokojnie mogły wybrać sukienkę. Wiedziała, że wiąże się to z moimi kaprysami, tupaniem nogą w podłogę a nawet łzami. 

Po długich namysłach zakładam czarną, welurową sukienkę. Jeden rękaw jest długi, drugiego natomiast nie ma, przez co sukienka jest asymetryczna i ciekawa. Ku mojemu niezadowoleniu odkrywa też sporą część ciała, co próbuję załagodzić obciągając ją ciągle w dół. Dobieram czarne sandałki na szpilce oraz niewielką torebkę. Mój makijaż jest prosty, lecz z pazurem w postaci krwistoczerwonej pomadki na ustach. Umyte niedawno włosy postanawiam związać w wysokiego kucyka. Biorę prezent i po raz ostatni zerkam na siebie w lustrze znajdującym się przy drzwiach wyjściowych. 


Do drzwi mieszkania Noah pukam 15 minut później, trzymając kurczowo prezent praktycznie większy ode mnie. Otwiera mi oczywiście gospodarz imprezy z wielkim uśmiechem na twarzy.

- Violuuuuuuu - tak, wypił już trochę. 

- Noah, życzę Ci wszystkie co piękne i dobre - składam mu życzenia w przedpokoju, gdzie jest trochę ciszej - Zawsze bądź tym pięknym i barwnym kwiatem, którym jesteś teraz.

- Dziękuję ci kochanie - bierze ode mnie prezent i czule przytula - Ale co to jest? 

- Otwórz - radzę.

- Wciąż nie wiem co to - mówi po wyjęciu ramy z papieru.

- To jest plakat z gwiazdozbiorem, który był na niebie w momencie naszego poznania - informuję go.

- Słucham?! To jest genialne! - piszczy radośnie, a ja cieszę się, że prezent przypadł mu do gustu - Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do zabawy. 

Idę za Noah w głąb przestronnego mieszkania. Widzę kilka osób z firmy i ludzi, których kompletnie nie znam. Mężczyzna przedstawia mnie niektórym z nich, radośnie oznajmując, że przyjaźni się ze swoją szefową. Za każdym razem przewracam wymownie oczami, ale on nic sobie z tego nie robi, a nawet go to bawi.

Mieszkanie mojego asystenta jest pokaźnych rozmiarów, jest tu oczywiście kolorowo, ale z klasą. Przestronny salon, który w tym momencie wypełniony jest głośną muzyką i około 30 osobami, połączony jest z jasną kuchnią. Aktualnie w mieszkaniu panuje przyjemny dla oczu półmrok, ale w dzień z pewnością jest tu jasno z uwagi na duże okna znajdujące się na całej długości ścian. 

Ostatecznie imprezę spędzam przy wyspie kuchennej z Mią, moją sekretarką, która również została zaproszona. Wygląda obłędnie w krótkiej sukience z  cekinami. Rozmawiamy o różnych rzeczach, głównie o jej dzieciństwie w Paryżu, z którego pochodzi. 

Moje słuchanie i rozglądanie się po mieszkaniu przerywa coś co zaskakuje mnie do granic możliwości.

- Co robi tutaj Leon? - pytam Mii, wiedząc, że nie zna odpowiedzi.

- Nie wiem, też się zdziwiłam, kiedy go zobaczyłam - podąża wzrokiem za mną i dyskretnie przygląda się Verdasowi - Bardzo rzadko przychodził na tego typu imprezy, które były organizowane.

- Dziwne - mruczę nie spuszczając go z oczu.

- Najwyraźniej coś się zmieniło.

Leon siedzi na kanapie, obok niego równie młody i przystojny mężczyzna. Zawzięcie rozmawiają, trzymając szklanki z whisky w dłoni. Mimo mroku widzę, że mężczyzna jest ubrany w jasne, eleganckie spodnie w kratkę i białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Włosy w niewielkim nieładzie dodają mu lekkości. 

Nagle obraca głowę w moją stronę i nasze oczy się spotykają. Zdezorientowana nie odwracam wzroku, lecz wciąż wpatruję się w siedzącego kilka metrów ode mnie wspólnika. Jakbym skamieniała. Co mnie dziwi, on też nie przestaje się w mnie wpatrywać. Po chwili unosi swoją szklankę z alkoholem, na znak toastu. Robię to samo z moim kieliszkiem czerwonego wina. Wpatrzeni w siebie przez chwilę utrzymujemy naczynia w górze, by potem wziąć łyk cierpkiego trunku. Walkę na wzrok przerywa głos Mii.

- Przepraszam, pójdę to toalety - obdarzam ją ciepłym uśmiechem i odprowadzam wzrokiem. 

W mgnieniu oka obok mnie stoi Noah, który zdecydowanie powinien przestać pić. 

- I jak się bawisz? - pyta i kładzie rękę na  moim ramieniu. 

- Co tu robi Verdas? - w moim głośnie słychać zdenerwowanie. 

- Zaprosiłem go, jak co roku - tłumaczy - Co roku odmawia, jednak w tym postanowił się pojawić.

- Dziwnie się czuję.

- Przestań, baw się! - podnosi do góry swój drink.

- Oczywiście - śmieję się z tego widoku - Piękne mieszkanie, takie Twoje.

- A dziękuję - rzuca i odchodzi. 

Postanawiam pójść do toalety z nadzieją, że Mia już wyszła. Na moje szczęście pomieszczenie jest puste.

Patrząc w lustro wiszące nad umywalką poprawiam makijaż i włosy. Dawno nie wyglądałam tak wyzywająco, ale za razem ładnie. Z jednej strony dodaje to pewności siebie, z drugiej zaś sprawia, że ciągle się kontroluję. Siebie i innych wokół. 

Po paru minutach wychodzę z toalety. Zmierzając w kierunku Mii czekającej w miejscu, w którym się rozstałyśmy rozbrzmiewa mój telefon. Pospiesznie wyciągam go z torebki i wychodzę na taras.

- Tak tato? - Włączam głośnomówiący, żeby lepiej go słyszeć.

- Przeszkadzam Ci? 

- Nie - z pewnością słychać głośną muzykę w tle - Jestem na urodzinach Noah. 

- Wspaniale, złóż mu życzenia ode mnie.

- Zrobię to - potwierdzam - Coś się stało?

- Nie, chciałem ci tylko powiedzieć, że w poniedziałek jest otwarcie nowej kancelarii twojej bratowej i na pewno byłoby jej miło, gdybyś się pojawiła.

- Kompletnie zapomniałam - wzdycham ciężko - Oczywiście, że będę. Poprzestawiam coś w grafiku i zobaczymy się.

- Cieszę się. Dobrze, więc nie przeszkadzam. Baw się dobrze i uważaj na siebie.

- Dziękuję, dobranoc. 

Zdecydowanie taras jest jedynym miejscem, w którym da się pozbierać myśli. Mieszkanie Noah znajduje się na najwyższym piętrze, więc widok na miasto jest obłędny. 

- Jak się bawisz? - jest i on.

Odwracam się do Leona. Stoi w drzwiach, w ręku trzyma szklankę whisky i uderza w nią palcem wskazującym, w rytm muzyki. 

- Dobrze - rozglądam się i widzę, że jesteśmy sami - Nie wiedziałam, że lubisz takie imprezy.

- Nie przepadam - bierze głęboki wdech - Ale postanowiłem częściej wychodzić ze swojej strefy komfortu.

- Yhym - nie wiem, o czym mam z nim rozmawiać.

- A Ty? Lubisz takie imprezy? 

- Lubiłam - połykam ślinę - Teraz raczej preferuję takie w gronie bliskich znajomych.

- Dlaczego? - przygląda mi się z zaciekawieniem.

- Tak po prostu jest - mam nadzieję, że to zaspokoi jego ciekawość. 

- Wybawiłaś się już? 

- Można tak powiedzieć - mówię i odwracam się plecami do Leona i łapię barierkę. 

- Przez przypadek słyszałem twoją rozmowę - zagaduje, kiedy staje obok mnie. Dzieli nas kilka centymetrów. 

- Przez przypadek? - unoszę brew i delikatnie się uśmiecham.

- Miałem zamiar z tobą porozmawiać, nie podsłuchiwać - tłumaczy, lekko się śmiejąc. 

- A o czym chciałeś rozmawiać? 

- Trzeba mieć o czym rozmawiać, żeby rozmawiać? - wpatruje się w widok miasta.

- Tak mi się wydaje - mruczę, co chwilę zerkając na jego profil.

- Jesteście blisko ze swoim bratem? 

- Hm - dziwię się na jego pytanie - Tak.

- Kilka razy widziałem go w firmie, ale nie bywa w niej za często.

- Ma swoją rodzinę, pracę. Nie ma co się dziwić, że nie ma czasu na odwiedziny - mrużę brwi. 

- Jest od ciebie starszy? - patrzy na mnie, jednak potem znów powraca do panoramy.

- Tak, ma 32 lata. Ma swoją firmę, ale w dużej mierze pomaga też w prowadzeniu kancelarii swojej żony - przerywam - Odpowiadając na twoje kolejne pytanie. 

- Tak, o to właśnie chciałem zapytać - czy ja go rozśmieszyłam? - Czyli dobrze im się układa?

- Tak, raczej tak. Właśnie wprowadzają się do nowego domu - uśmiecham się do niego.

- Dlaczego ty, a nie on? - dziwnie mruży oczy.

- Co masz na myśli?

- Wasz ojciec mógł przekazać firmę twojemu bratu - tłumaczy spokojnie - Jednak wybrał ciebie.

- Racja - wzdycham ciężko - Mój brat widział siebie w innej branży. Nie chciał niczego dostawać. Wolał sam dojść do celu.

- I pewnie rodzice nie byli z tego zadowoleni?

- Oczywiście, że nie - mówię cicho i milknę.

- Poruszyłem delikatny temat?

- Tak, nie chcę o tym rozmawiać.

 Ta rozmowa jest inna niż pozostałe. Jest spokojna, prosta. Leon sięga do kieszeni w spodniach i wyciąga pudełko papierosów, w której ukryta jest zapalniczka. Sprawnie wyciąga jednego z nich i zapala. Następnie patrzy na mnie, jakby sobie przypomniał i gestem proponuje papierosa. Zastanawiam się chwilę i kiwam twierdząco głową. Chwilę później stoimy na skraju sporego tarasu, owiani dymem i chłodnym wiatrem.

- Jeszcze trochę i skończę z nałogiem - śmieję się i o dziwo, on też to robi.

- Bez przesady, to twój drugi papieros od kiedy się znamy!

- Tak się zaczyna.

- Daj spokój - obdarza mnie ciepłym uśmiechem.

- A ty masz rodzeństwo?

- Mam -  zaczyna i o dziwo kończy.

- A więc? - mówię po chwili ciszy.

- Mam dwie siostry, ale nie mam z nimi dobrego kontaktu - odzywa się - Nie chcę o tym rozmawiać - cytuje mnie.

- Jasne - czyli jednak nie ma idealnego życia. 

Ostatni raz zaciągam się, zaczyna mi się to podobać, co jest trochę niepokojące. Ale w tym momencie mnie to nie obchodzi. Leon gasi swojego papierosa zaraz po mnie.

- Szybka jesteś - komentuje z zadziorem w oczach i głosie. Intryguje mnie.

Biorę kieliszek postawiony wcześniej na podłodze i dopijam do końca. 

- Idę po więcej - podnoszę kieliszek i macham mu przed oczami.

- Zajmę się tym - oznajmia i zabiera mi go. 

Sekundę później znika za szklanymi drzwiami. Wdycham świeże powietrze, które o tej porze dnia aż piecze w nozdrzach. 

- Hej - słyszę i obracam się.

- Hej - marszczę brwi, bo nie mam pojęcia kim jest wysoki blondyn.

- Może zatańczymy? - wydaje się być w porządku, ale nie mam ochoty na tańce.

- Wiesz co, nie za bardzo. Wolę postać tutaj - tłumaczę miło. 

- Ok, ale jeśli zmienisz zdanie to jestem w środku - uśmiecha się.

- Raczej nie zmieni - głos Verdasa uderza nas niczym młot.

Mija go w wejściu i podchodzi do mnie. Podaje kieliszek pełen czerwonego wina, sam też dopełnił swoją szklankę. 

- Jak coś, będę pamiętać - krzyczę do chłopaka, który odchodzi.

- Ciągle muszę cię ratować z opałów - wywraca teatralnie oczami i bierze łyk alkoholu.

- Byłeś niemiły - komentuję i też kosztuję trunku.

- Sytuacja tego wymagała.

- Nie, ty zawsze jesteś niemiły - zaznaczam. Czuję, że wino działa na mnie szybciej niż zawsze. Muszę przystopować.

- Teraz też? - obraca się do mnie twarzą i zbliża. 

- Zależy jak zawieje wiatr - patrząc mu w oczy biorę kolejny duży łyk.

Uśmiechamy się do siebie, jakbyśmy jeszcze tydzień temu nie rzucali w siebie piorunami. Obserwując kolor jego tęczówek dopijam wino i oblizuję usta z resztek napoju. Chyba zaczynam przeginać.

- Nie rób tak - mruczy i wpatruje się w moje wargi.

Momentalnie poważnieję i prostuję. Ma racje, zaczynam przesadzać, a to wszystko totalnie nieświadomie. 

- Zobaczę co u Noah - informuję i wchodzę do dusznego mieszkania wypełnionego spoconymi już pewnie ludźmi.


Przyjęcie przebiega szybko. Czuję się stale obserwowana przez Leona, ale staram się ignorować jego ciekawskie spojrzenie. Z mieszkania wychodzimy po 3.00 i muszę stwierdzić, że jestem odrobinę bardziej pijana niż powinnam. 

- Na pewno nie chcesz przenocować? - po raz kolejny pyta Noah. Stoimy już na klatce schodowej.

- Nie, poradzę sobie - uśmiecham się ciepło i udaję, że nie kręci mi się w głowie - Masz pełno ludzi do przenocowania.

- Ale napisz jak będziesz w domu - przytula mnie.

- Dobranoc i dziękuję.


Idę ramię w ramię z Mia wzdłuż jednej z ulic. Tuż za nami jest Leon i 2 inne osoby, które idą w tym samym kierunku. Wszyscy idziemy w ciszy, chyba każdy jest na tyle zmęczony, że nie chce rozmawiać o byle gównie. 

- Tu mieszkam - mówi Mia wskazując na blok, obok którego przechodzimy.

- Poradzisz sobie? - pytam.

- Oczywiście - obdarza nas ciepłym uśmiechem - Dobranoc.

- Dobranoc - odpowiadam. 

Po drodze odłączyły się od nas 2 osoby, których nie znałam. Idę więc teraz ramię w ramię ze swoim wspólnikiem, w ciszy, która jest błogosławieństwem dla mojej pijanej głowy. Ale marsz i zimne powietrze nie sprawia, że trzeźwieję.

- Dobranoc - rzucam, kiedy widzę swój apartamentowiec.

- Nie rozumiem - odwraca się w moją stronę zdziwiony moim pożegnaniem.

- Tam jest mój balkon - wskazuję palcem w górę, gdzie prawdopodobnie mieszkam.

- Zaprowadzę cię - mówi i rusza w kierunku wejścia.

- Nie ma takiej potrzeby - jestem stanowcza, wolę nie wywoływać wilka z lasu. Jestem po paru kieliszkach wina i nie wiem jaka może  być moja reakcja na bliskość Leona. 

- Nalegam! - krzyczy z oddali. Nie mam wyjścia więc gonię go w piekielnie wysokich obcasach. 

Kodem otwieram drzwi do klatki i kiedy już jestem w środku czuję, że szybka przebieżka, która miała miejsce chwilę temu zmieszała wszystko w moim żołądku. Zamykam więc na chwilę oczy, a do moich nozdrzy dobiega zapach mojego towarzysza. Otulona tym aromatem idę w ciszy do windy i czekam aż Verdas do mnie dołączy, co dzieje się bez żadnych komentarzy. 

Podróż windą mija dziwnie szybko. Nie wiem, czy na moment zasnęłam, czy naprawdę zwiększyła swoją szybkość. Zdezorientowana wysiadam i mknę w kierunku drzwi do mojego domu. Bardzo nieudolnie szukam kluczy w małej torebce, co po dłuższej chwili się udaje i przekręcam zamek. Kiedy przypominam sobie o obecności wspólnika, odwracam się w jego stronę i delikatnie przykładam policzek do kojąco chłodnej ściany. 

Otwieram oczy szerzej niż dotychczas i z zaciekawieniem przyglądam się Leonowi. On też patrzy na mnie swoimi zielonymi oczami, w których widzę coś intrygującego, nieodgadnionego. Stoimy tak jakąś chwilę, próbuję się pozbierać, by odpowiednio się z nim pożegnać. Mężczyzna mnie nie pospiesza, milczy i czeka na reakcje z mojej strony. 

Spostrzegam, że stoimy bardzo blisko siebie i ponownie, ta bliskość nie jest dla mnie męcząca. Wręcz przeciwnie - chcę żeby był bliżej. Mrugam szybko, analizując moje odczucia.

- A może wejdziesz na kawę?


 ♥


poniedziałek, 9 listopada 2020

.10.






Z głębokiego snu wyrywa mnie donośny dźwięk. Nie otwierając oczu szukam dłonią cholernego telefonu, który nie pozwolił mi na dalszą sielankę. Kiedy w końcu go znajduję, nie patrząc na ekran przykładam do rozgrzanego od ucisku ucha. 

- Tak? 

- Violetta, czy ty żyjesz? - słyszę głos przyjaciela i powoli zaczynam się rozbudzać. Szybko otwieram oczy i patrzę przed siebie. Światło wpada do pokoju z dużą odwagą, stwierdzam więc, że jest już koło południa. Zrywam się na równe nogi.

- Tak! Która jest godzina? - pytam z nadzieją.

- Jest 12.30. Dzwonię do ciebie od wczoraj. Jesteś w pokoju? - w jego głosie słychać zdenerwowanie. Nigdy wcześniej nie mówił w ten sposób, to była nowość i mogę stwierdzić, że moje uszy nie cieszą się na ten dźwięk. 

- Jestem, jestem. Przepraszam, ale zaspałam. Z pewnością zapomniałam wczoraj nastawić budzik.

- Idę do ciebie - rzuca cicho i rozłącza się. 

Chwilę później jestem już razem z nim w moim pokoju hotelowym. Noah ubrany w jasną koszulkę polo od znanego projektanta siedzi na łóżku i nerwowo stuka butem w ciemną podłogę. Nic nie mówi, co po części mnie cieszy, bo mogę skupić się na bieganiu i ubieraniu. Dotychczas nie miałam czasu na zebranie myśli i przypomnienie sobie wczorajszego wieczoru. Wiem jednak, że rozmazany tusz na policzkach i fakt, iż spałam w ubraniu nie świadczą o niczym dobrym. 

Ubrana w kwiecistą sukienkę stoję przed Noah i wiąże włosy w luźnego koka. Patrzę mu w oczy, przepełnione zmartwieniem i złością. Czekam na wybuch. Trzy, dwa, jeden...

- Gdzieś ty się wczoraj podziewała?! - krzyczy - Miało cię nie być 30 minut, a widzimy się dopiero teraz. Nie odbierałaś telefonów, a dzwoniłem do ciebie setki razy. Z resztą Leon też - na imię współpracownika wzdrygam się mimowolnie, co oczywiście dostrzega mężczyzna, ale kontynuuje - Stałem godzinami pod twoimi drzwiami, ale ty nie otwierałaś, wiesz jak się martwiłem?! 

- Ja - ucinam, bo dotyka mnie przeszłość, co prawda bardzo bliska. Przypominam sobie wydarzenia z minionej nocy i mimowolnie zaczynają mi się pocić ręce. Patrzę gdzieś w nicość, nie skupiam wzroku na niczym konkretnym. Przed oczami stają mi różne urywki. Picie alkoholu z Verdasem, ucieczka od napalonych typów, czy krótka, ale jakże bolesna rozmowa z wspólnikiem.

- Co ty? - próbuje zmusić mnie do wyjaśnień.

- Przepraszam - siadam obok niego i patrzę na swoje dłonie - zawiodłam cię i zmusiłam do martwienia się.

- To nieważne, powiedz co się wczoraj działo - mówi już trochę cieplejszym głosem niż przez ostatnie 10 minut. Nie mam nic do stracenia, a Noah jest mi szczególnie bliski. Bez większego zastanowienia otwieram buzię i zaczynam opowiadać.

Z pokoju wychodzimy po 13.00, podczas naszej rozmowy kilkukrotnie dzwonił Leon. Próbował dowiedzieć się co ze mną, ale przyjaciel skutecznie go zbywał. Jesteśmy w windzie, a serce stoi mi w gardle bo wiem kogo zaraz zobaczę. Podróż mija dziwnie szybko i nim się spostrzegam jesteśmy przy recepcji. Na plecach czuję kojący dotyk Noah, który w tym momencie jest niesamowicie potrzebny. Tylko dzięki niemu podniosłam się dziś z łóżka i ogarnęłam. Był bardzo przejęty moimi doświadczeniami z wczoraj i obiecał  nie opuszczać mnie na krok przy Verdasie. 

- Jesteście - słyszę go. 

Delikatnie obracam głowę w stronę źródła głosu i widzę Leona, jak zawsze idealnie ubranego i uczesanego. Mężczyzna jeszcze bardziej zbliża się do nas, a ja sztywnieję. Po tym, co wczoraj mi powiedział stwierdzam, że nasza dalsza współpraca będzie prawie niemożliwa, chyba że ograniczymy kontakty do minimum. Gdy jest naprawdę blisko zaciągam się zapachem, który przywiódł. Oczywiście czuć tytoń, co pozwala mi stwierdzić, że poranne palenie ma już za sobą. Ku mojemu zdziwieniu ten zapach nie wywołuje już we mnie tak negatywnych odczuć, myślę, że mogę stwierdzić iż przestał już mi przeszkadzać. 

- Tak, możemy iść do auta - rzuca chłodno Noah i ciągnie mnie w kierunku wyjścia. Idziemy równo, ja pomiędzy nimi, porządnie zdenerwowanymi mężczyznami. 

W mojej głowie przeżywam wojnę - czy mam się odezwać? A może lepiej będzie jak dziś nie będę zabierać głosu. Ta opcja wydaje się być wygodniejsza, jednak wiem, że dałabym Verdasowi kolejny powód do wyśmiania mnie. Co za tupet... Skupiam więc wszystkie swoje siły i przełykam głośno gęstą ślinę.

- Czy masz dwie wersje planów ogrodu dla Pana Forkasa? - pytam odważnie, jednak jestem pewna, że da się wyczuć drżenie w głosie. Jedziemy dziś zaprezentować swoje pomysły jednemu z najbardziej wpływowych ludzi w Rzymie. 

- Mam - mruczy pod nosem Leon, jednak bardzo dobrze go słyszę. 

Nawet na mnie nie spojrzał, dlatego bez większych obaw przyglądam mu się z zaciekawieniem. Ubrany w grafitowy garnitur w delikatna kratę oraz biała koszulę sprawnie pokonuje odległość z hotelu do auta czekającego na parkingu. W kieszeni marynarki odbija się paczka papierosów, a klapa od kieszeni jest lekko wymięta. No tak, jest dość często odwiedzana. Dziś nie ma na sobie krawatu, co nie powiem, dodaje mu lekkości i młodzieńczego wyglądu. Przyznam szczerze, wygląda bardzo dobrze, pewnie nie może się odgonić od kobiet - młody, przystojny i majętny - przecież to zestaw idealny dla wielu z nich. Jedyne na co można narzekać to na jego brak czasu. Widzę, że mężczyzna lubi to co robi i jest w tym dobry, a żeby osiągnąć taki sukces musi poświęcać swoje życie prywatne. Kolejna rzecz, do jakiej można się przyczepić jest charakter. Jest tak okrutny i bezduszny,  kobieta musiałaby być ślepa i głucha, żeby tego nie zauważyć i zaakceptować. 

Całą drogę do domu Pana Forkasa spędzam wśród własnych myśli, na tylnym siedzeniu limuzyny z siedzącym tuż obok Noah. Mężczyzna co jakiś czas zerka na mnie, ale nic nie mówi, jakby czuł że jedyne czego teraz potrzebuję to cisza.

Dom, a raczej rezydencja Włocha jest cudowna, nowoczesna, ale z śródziemnomorskim klimatem, a jedyne czego jej brakuje to bajkowy ogród, który może dane nam będzie zaprojektować. 

- A więc? - pyta Leon, dość niecierpliwy, jakby chciał jak najszybciej się stąd zmyć. W piątkę, bo dołączyła do nas żona Pana Forkasa, siedzimy na ocienionym tarasie.

- Wasze pomysły są bardzo dobre, jednak czegoś im brakuje - przyznaje.

Kątem oka jeszcze raz zerkam na przygotowane plany. Oba są bardzo dobre, dominują w nich egzotyczne rośliny, kamienie. To nie jest coś, co lubię jednak nasi architekci dołożyli wszelkich starań, żeby uszczęśliwić klienta. Ja jednak zachowałabym stare drzewa, które wciąż rosną na posesji. To one nadają klimat temu miejscu. 

- Myślę, że projekty są idealne i powinniśmy jak najszybciej rozpocząć wycinkę tych drzew, aby zdążyć przed jesienią - tłumaczy mój wspólnik, kompletnie nas ignorując. Nerwowo przerzuca między palcami czarny długopis. Bardzo lubi jak wszystko idzie po jego myśli. Jednak kiedy mówił o wycince drzew, przyglądałam się Pani Forkas. Wówczas na jej twarzy pojawił się grymas. Bardzo zależy mi na tym projekcie. Czuję, że potrzebuję go do otworzenia się i ruszenia dalej, z pewnością siebie i głową podniesioną wysoko do góry. 

Przez chwilę rozmyślam, przyglądając się moim towarzyszom, aż w końcu mówię:

- A gdybyśmy nie wycinali wszystkich drzew - wzrok rozmówców skupia się na mnie - a stworzyli podobny projekt bazujący jednak na podkreśleniu ich potęgi?

Przez chwilę nikt nic nie mówi, a ja w myślach uderzam się w głowę. Przecież ten projekt tworzyli jedni z najlepszych architektów w Stanach, nikt nie będzie brać pod uwagę moich wskazówek. Jestem ledwo po studiach, moje doświadczenie jest znikome, a mam najwięcej do powiedzenia. Kiedy spoglądam na Verdasa właśnie takie słowa widzę w jego oczach. Nerwowo zaciska szczękę i zaczynam przygotowywać się na uszczypliwy komentarz z jego strony, kiedy przerywa nam Włoszka.

- Dokładnie! - wykrzykuje z entuzjazmem - Bardzo dobry pomysł, to jest coś czego w głębi duszy chciałam - kobieta ciepło się do mnie uśmiecha i zwraca  do męża - Kochanie, czy nie myślisz podobnie?

- Oczywiście, sądzę że to jest znacznie lepsze niż te projekty - wskazuje na drewniany stół, na którym rozłożone są obszerne rulony z planami ogrodu. Mimowolnie się uśmiecham, a radość rozgrzewa moje ciało. Zerkam na Noah, który szczerzy się serdecznie i wyciąga umowy. Następnie patrzę na Leona i widzę, że dusi coś w sobie.

- Są państwo pewni? Wysokie i stare drzewa są zagrożeniem podczas burz i wichur, a tutaj takich jest wiele - zaczyna przekonywać do projektu, który pomagał tworzyć - Myślę, że najważniejsze jest bezpieczeństwo.

- Jeśli przez tyle lat nie upadły to wytrzymają kolejne lata w nienaruszonym stanie - odpowiada Włoszka.

Widzę, że mężczyznę aż skręca. Mocno zaciska pięść na długopisie, widzę jak wystają mu kłykcie. No tak, coś w końcu nie poszło po jego myśli. Biorąc też pod uwagę to, że to JA miałam lepszy pomysł i pozyskałam klientów z pewnością sprawia, że gotuje się w środku. Ups.

- Czyli podpisujemy umowę? - wtrąca Noah, a Pan Forkas przytakuje.

Po podpisaniu umowy pijemy razem mrożoną herbatę, dziś już nie mamy żadnych planów, a wieczorem mamy powrotny samolot, co prawdę mówiąc mnie smuci, bo Rzym jest pięknym i klimatycznym miastem. Pomijając niektóre wydarzenia, mogę stwierdzić, że odpoczęłam. Przed nikim, oprócz Verdasa, nie musiałam grać i udawać. 

Pani Forkas to dojrzała kobieta, około 60 lat, jednak dzięki medycynie estetycznej wygląda znacznie młodziej niż powinna. Kształtne usta, jędrne policzki i pełne piersi - z pewnością lubi korzystać z pomocy profesjonalistów. Włoszka proponuje mi spacer po nowym domu, więc z ulgą zostawiamy pochłoniętych rozmową mężczyzn i udajemy się do wnętrza budynku. Jest ono całkowicie wykończone i umeblowane, ogromna przestrzeń zapiera dech w piersiach. Wysłuchuję historii o minionych trudach budowy domu, upałach, które ostatnio nawiedzają Włochy i dzieciach Państwa Forkas.

- Z tego co słyszałam, niedawno ojciec przekazał ci firmę, jak sobie radzisz? - pyta.

- Myślę, że całkiem nieźle. Wszystko jest nowe, ale szybko się uczę i nabieram doświadczenia - mówię na jednym wdechu - Całe życie obserwowałam ojca, więc nie jest to aż takie ciężkie- dodaję. 

- Twój ojciec jest bardzo dobry w swoim fachu, myślę, że możesz być jeszcze lepsza - obdarza mnie uroczym uśmiechem, a ja nie mogę zaprzeczyć, że niesamowicie podbudowuje moją samoocenę.

- Dziękuję Pani bardzo, to dla mnie naprawdę ważne - mówię szczerze i idę za nią do kuchni. Tam zostaję poczęstowana kieliszkiem z pewnością drogiego szampana. 

- Pójdę do męża, ale jeśli chcesz to możesz się jeszcze przejść. Nie mam nic do ukrycia - mówi radośnie. 

- Z chęcią, dom robi wrażenie! 

Przechadzam się obszernym korytarzem na piętrze, słychać uderzenia szpilek o drewnianą podłogę. Moją uwagę przykuwają lekko uchylone drzwi, zza których wydobywa się łuna światła. Niepewnie wchodzę do słonecznego pomieszczenia, którym okazuje się być domowa biblioteczka. Na każdej z ścian znajdują się solidne regały, na których ułożone są setki książek. Robi to na mnie ogromne wrażenie, ale przypomina też o rodzinnym domu, w którym również jest takie pomieszczenie. Na jednej z ścian znajduje się ogromne okno, którym można wyjść na balkon. Rozglądam się wokół i podchodzę do jednej z półek, a uwagę przyciąga jedna z książek. Uśmiecham się do siebie gdy widzę, że jest to jedna z limitowanych edycji "Dumy i uprzedzenia", obita w jasną skórę. W jednej dłoni trzymam kieliszek szampana, drugą zaś wyciągam w kierunku książki. Niestety jest na tyle wysoko, że nawet szpilki i stawanie na palcach nie pomaga. Próbuję jeszcze raz, kiedy nagle z prawej strony dostrzegam sięgającą po nią rękę, jakby osoba stała tuż za mną. Nagle uderza we mnie zapach tytoniu i już wiem kto stoi za moimi plecami. Serce bije mi bardzo szybko z powodu jego obecności, jak i tego, że nagle zjawił się tuż za mną. 

- Podobno autorka jest prekursorką feminizmu - szepcze blisko mojego ucha, a ja zaczynam panikować. 

Serce stoi mi w gardle, a trzymany kieliszek szampana prawie wyślizguje się z moich objęć z powodu spoconych dłoni. Jeszcze przed chwilą wieszał na mnie psy. Powoli obracam się i widzę mojego wspólnika stojącego naprzeciwko z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W ręku trzyma książkę, którą to ja miałam zamiar trzymać. Nie mam chęci z nim rozmawiać, a w dodatku nawet nie wiem o czym. Oddycham miarowo, spoglądam w dół. Leon jest tak blisko, że falbanki mojej sukienki dotykają jego spodni. Głośno przełykam ślinę i zastanawiam się co zrobić, żeby nie wyjść na tchórza. 

Mężczyzna nic nie mówi, bacznie przygląda się okładce mojej ulubionej książki. Następnie jego długie palce zręcznie przerzucają kartki, jakby w parę sekund chciał przeczytać całą. Nie oddala się, ale też nie zbliża. Zachowuje tą samą odległość między nami i kompletnie mu to nie przeszkadza, śmiem twierdzić, że czerpie z tego przyjemność. Jest świadomy, że taka bliskość mi przeszkadza, więc tym bardziej jestem na niego zła. On się bezkarnie mną bawi, sprawdza moją reakcję na jego obecność, z resztą - nie pierwszy raz. 

Spoglądam na jego twarz i w tym samym momencie odrywa wzrok od książki. Nagle powietrze robi się gęste i robi mi się sucho w gardle. To wszystko trwa kilka sekund, jednak dla mnie jest to wieczność. Oboje milczymy, przyglądamy się swoim twarzom, lustrujemy się na wylot. Muszę przyznać, że jest w nim coś interesującego, coś co sprawia, że w tym momencie nie czuję się aż tak bardzo nieswojo. Ale jednak, ta bliskość, oddechy które się mieszają - to dla mnie za wiele. 

- Proszę, odsuń się - szepczę wpatrzona w zielone oczy. 

- Ostatnio bardzo często to powtarzasz - komentuje bez wyrazu. 

- Najwidoczniej twoje działania zmuszają mnie do tego - nie wiem dlaczego wciąż szepczę, jakbym chciała zachować to tylko dla nas.

Po chwili odsuwa się ode mnie, a zamiast papierosów i mięty znów czuję zapach starych książek. Odchodzę od regału i zmierzam w stronę szklanych drzwi prowadzących na balkon, które na szczęście są otwarte i dostarczają mi dawkę świeżego powietrza. Ostatecznie wychodzę na niewielki, ale jakże urokliwy balkon z widokiem na morze. Opieram się o barierkę i spoglądam przed siebie. Przypominając sobie o obecności kieliszka w ręku, przykładam go do drżących ust, aby skosztować alkoholu. 

- Nieładnie jest się tak skradać po cudzym domu - głos Leona dobiega zza moich pleców i nim się oglądam a zielonooki stoi obok mnie, tym razem jednak zachowując dystans. 

- Nie skradam się, Pani Forkas zaproponowała, żebym sama obejrzała dom - rzucam nie patrząc na niego. Następuję chwila ciszy, którą niestety przerywa swoim dźwięcznym głosem.

- Włochy są piękne - przerywa, jednak za chwilę kontynuuje - Robiłem staż w Rzymie, dlatego znam to miejsce i niektórych ludzi.

Marszczę brwi zadziwiona jego wyznaniem. Dlaczego mi to mówi? Próbuje mnie zagadać a potem znowu rzucić chamskim tekstem?

- Rzeczywiście są piękne, jestem tu pierwszy raz - spoglądam zdezorientowana na Leona - Dlaczego akurat Rzym?

- Mam tutaj daleką rodzinę, więc było to całkiem logiczne i bezpieczne wyjście. Poza tym, staż w Europie bardzo dobrze wygląda w CV - obraca się w moją stronę i patrzy w oczy. Zaczynam się czuć dziwnie dobrze, a co najgorsze zaczynam zapominać o tym, co wczoraj powiedział. Jego wyznanie pozostawiam bez komentarza, oboje wpatrujemy się w krajobraz przed nami. Jednak kiedy zerkam na niego widzę, że patrzy prosto na mnie, co sprawia, że prostuję się i mrugam nerwowo.

- Dobrze ci dzisiaj poszło - mówi po chwili zamyślenia, jednak kiedy nie odpowiadam, dodaje - Mimo, że odrzucono projekt, nad którym długo pracowałem, gratuluję - Odwracam się w jego kierunku całkowicie zdziwiona.

- Dzięki, usłyszeć coś takiego z twoich ust to zaszczyt. Nie wszystko trzeba zmieniać i wyrzucać żeby zadowolić człowieka - przyznaję, na co on prycha.

- Nie do końca się zgadzam, ale tym razem ci się udało - patrzy się to w moje oczy, to na usta. Stresuję się, bo nie wiem co myśli i jaki ma w tym wszystkim cel - Udowodniłaś, że może jednak nie jesteś takim złym wyborem - Oczywiście musiał to dodać. 

- Nikomu niczego nie muszę udowadniać - podnoszę głos i wbijam wzrok w jego zielone oczy, gdybym nim zabijała, z pewnością już by nie żył - W szczególności tobie.

Mężczyzna unosi kącik ust, jakby się uśmiechał, a może jest to grymas - nie wiem. Po chwili jego wzrok pada na mój kieliszek. Nagle zaczyna podchodzić do mnie, a ja mam się na baczności. Gdy jest już blisko mnie, tak że książka którą trzymał 5 min temu nie zmieściłaby się, wyciąga rękę i zabiera mi kieliszek. Zdezorientowana spoglądam na jego poczynania. Potem unosi go i patrząc mi w oczy przykłada do swoich ust i bierze duży łyk, tak że nic już nie zostaje. Z wyrzutem patrzę na niego, to było dziwne. 

- Całkiem niezły - rzuca i wraca do pokoju. 

Idę za nim, widzę jego umięśnione plecy schowane pod białą koszulą, która lekko się pogniotła podczas jazdy samochodem. Mężczyzna odstawia kieliszek na niewielki stolik stojący na środku biblioteczki i odwraca się nonszalancko w moją stronę.

- Jeśli chodzi o wczoraj - zaczyna, a ja wiem, że nie chcę tego słuchać.

- Nie chcę o tym rozmawiać - dukam, z bijącym szybciej sercem. Przed oczami pojawiają mi się wspomnienia z wczorajszego wieczoru, kiedy dosadnie przekazał mi iż jestem nieodpowiedzialna i głupia, co po części jest prawdą, ale nie ma prawa mnie tak nazywać.

- Violetto - mówi spokojnie i patrzy głęboko w moje oczy - Przepraszam, to było nieodpowiednie. Po prostu wiem jakie jest to miasto i co może się stać, jeśli jest się samemu w złym miejscu i czasie.

- Mogłeś przekazać to co o mnie uważasz w trochę milszy sposób - rzucam szybko i udaję się w kierunku drzwi, mijając go. 

On jednak łapie mnie za nadgarstek, ten sam co wtedy, gdy chciałam go uderzyć. Zalewa mnie zimny pot, tak jak zawsze, zaczyna mi być niedobrze, ślina staje się gęstsza. Zatrzymuję się i patrzę na miejsce, którym stykają się nasze ciała. W mgnieniu oka Leon puszcza swój ucisk.

- Przepraszam, nie chciałem tak mocno - zaczyna się tłumaczyć, a dla mnie jest już za wiele przeżyć jak na jedną godzinę. Smutno patrzę mu w oczy, pocierając lekko obolały nadgarstek chłodną dłonią. 

- Muszę iść. 


Powrót do Stanów mija w przyjemnej ciszy. W powietrzu czuć średnią atmosferę, jednak nie mam ochoty się tym przejmować. Na lotnisku, ku mojemu zdziwieniu zastaję ojca. Z wielkim uśmiechem podchodzę do niego i czule przytulam. 

- Co ty tu robisz? - pytam, kiedy odsuwam się od niego.

- Dobry wieczór - witają się jednocześnie moi towarzysze podróży.

- Dobry wieczór - odpowiada im i patrzy na mnie - Postanowiłem odebrać moją córkę z lotniska i przy okazji zaprosić was na kolację. Na pewno jesteście zmęczeni i głodni, a w lodówkach pustki - cały tata, nasz dom był zawsze pełny ludzi. Często odbywały się różne bankiety i kolacje biznesowe.

- Z wielką chęcią - wyrywa się Noah. Można było się spodziewać, że mój przyjaciel nie odmówi wyżerki.

- A Ty Leonie? 

- Ja podziękuję - odpowiada i nie wiem dlaczego, ale czuję, że to z mojego powodu odmawia ojcu. Będąc szczerą, bardzo mi to pasuje. Chciałabym zjeść kolację w spokoju, wśród bliskich, nie myśląc o tym, czy poprawnie się wypowiadam i zachowuję. 

- Nie daj się prosić - ojciec nalega, a ja przewracam oczami. Co na moje nieszczęście dostrzega Verdas.

- Nie wiem czy pańska córka będzie czuła się dobrze w moim towarzystwie - mówi po chwili, przekomarzając się. 

- Violu? - zerka na mnie ojciec.

- Myślę, że - chcę powiedzieć, że mam dużo przeciwko jego obecności, ale z drugiej strony nie chcę mieszać do tego rodziców - jakoś wytrzymam. 

- Wspaniale! 


Po 30 minutach dość szybkiej jazdy zatrzymujemy się pod moim domem rodzinnym. Podczas drogi, jak i w domu często czuję wzrok Verdasa na sobie, jednak nie mam sił, żeby coś z tym zrobić.

- Może pokażesz mi swój pokój? - pyta przy stole rozweselony wcześniej pitym alkoholem Noah.

- Z chęcią, chodźmy - odpowiadam i wstaję od stołu. 

Mężczyzna idzie za mną, nucąc jakąś melodię, co wygląda całkiem komicznie. Gdy znajdujemy się pod drzwiami mojego pokoju sprawdzam, czy aby przypadkiem nikt nie idzie za nami. Kiedy nikogo nie znajduję otwieram drzwi i ruchem ręki zapraszam Noah do środka. 

Wszystko jest w kolorach bieli i pudrowego różu. Tak, różowy był kiedyś moim ulubionym kolorem, więc większość rzeczy jest właśnie różowe. Przyjaciel na widok małych maskotek wydaje z siebie dźwięk rozczulenia, na co się śmieje i uderzam go delikatnie w ramię. 

- To mała ty? - pyta, wskazując na zdjęcie stojące na szafce nocnej.

- Tak, to ja i moja babcia - odpowiadam - Zmarła w tamtym roku, była moją ukochaną osobą na tej ziemi - smutno się uśmiecham, a Noah delikatnie kładzie rękę na moich barkach w geście wsparcia.

To prawda, babcia była moją najlepszą przyjaciółką, osobą która wiedziała o mnie wszystko, prawie wszystko. Bardzo chciałam opowiedzieć jej o wydarzeniach z Londynu, jednak wiedziałam, że jest na tyle słaba, że jej stan może się tylko pogorszyć. Odeszła dzień po swoich 90 urodzinach.

Przez kolejne 30 minut oglądamy moje stare ubrania, zabawki, zdjęcia i śmiejemy się. Cieszę się, że go mam. Tak po prostu. Noah spadł mi z nieba i jestem za to ogromnie wdzięczna. 

- Fajnie tu u Was - mruczy, kiedy oboje leżymy na łóżku i patrzymy w nicość.

- Wiem, uwielbiam tu być.

- To dlaczego jesteś tak rzadko? 

- Ciężko jest udawać przed najbliższymi, że wszystko jest dobrze - szepczę, nawet nie wiem dlaczego. Noah obdarowuje mnie smutnym uśmiechem i łapie za rękę. Skąd w nim tyle dobroci i ciepła?

Niedługo potem podnoszę się z łóżka i widzę, że mój kompan zasnął. Wychodzę więc po cichu z sypialni i schodzę na dół. Przy stole wciąż toczą się rozmowy o biznesie między tata a Leonem. Biorę głęboki wdech i siadam obok mamy, na przeciwko Verdasa. Kobieta czule spogląda na mnie i zakłada niesforny kosmyk za ucho. Przez chwilę mogę poczuć się jak dziecko.

- Wszystko dobrze córeczko? - pyta cicho, by nie zgłuszyć rozmowy mężczyzn. Czuję jednak, że słuchający wypowiedzi taty Verdas przysłuchuje się też naszej rozmowie.

- Tak mamo, wszystko jest dobrze - mówię uspokajająco i kładę głowę na jej ramieniu - Jestem po prostu zmęczona.

- Może nocuj dziś u nas? - proponuje, a moje serce zabiło szybciej ze szczęścia.

- To jest coś, czego potrzebuję - przymykam powieki i oddycham głęboko.

Zapach w moim rodzinnym domu od lat jest taki sam. Woń wanilii połączona z zapachem świeżego drewna, które suszy się przy kominku. Na samą myśl mam uśmiech na twarzy i wszystkie problemy jakby rozmywają się.

Po dwóch godzinach słuchania zawziętej rozmowy Leona i taty postanawiam się położyć. Wstaję od stołu i żegnam się z ojcem buziakiem w policzek. Biorę gorący prysznic i zmywam z siebie wszystkie dzisiejsze emocje. Ciało wycieram przyjemnie miękkim ręcznikiem, ubieram się w piżamę i wychodzę. Ku mojemu zdziwieniu w domu jest już ciemno, co oznacza, że Verdas pojechał już do siebie, a reszta poszła spać. Swobodnie przechadzam się po domu otulonym mrokiem. Jedynym źródłem światła jest tlący się kominek na parterze oraz światło dochodzące z sypialni dla gości. Zaintrygowana zmierzam w tym kierunku, drzwi nie są do końca zamknięte i przez niewielką szparę jestem w stanie dostrzec, co dzieje się w pokoju.

Szeroko wytrzeszczam oczy, kiedy widzę zdejmującego koszulę Leona. Stoję jak zahipnotyzowana widząc jego pięknie wyrzeźbione ciało. Po zdjęciu koszuli mężczyzna kilkukrotnie przeczesuje włosy i muszę przyznać, że fizycznie - Leon jest w moim typie. Nie szukam nikogo, sądzę że dopiero kiedy nie szukasz drugiej połówki, ona nieoczekiwanie się pojawia. Poza tym, wygląd to nie wszystko. Co z tego, że Leon wygląda jak z okładki magazynu GQ, jeśli jest tak złą osobą. Dziwię się ojcu, że wybrał go jako swojego współpracownika.

Czuję wypieki na policzkach i źle mi z tym, ponieważ nie umiem oderwać wzroku od mężczyzny. Przyglądam się, gdy stojąc bez koszulki, w samych spodniach od garnituru przegląda coś w telefonie. Ostatecznie otrząsam się i wracam do łazienki. Cicho zamykam drzwi i spłukuję twarz zimną wodą, z nadzieją że otrzeźwi moje myślenie oraz zneutralizuje rumieńce. 

Dlaczego myślę w ten sposób? Co prawda, jestem tylko człowiekiem i to normalne, że pociąga mnie do innych osób, w tym przypadku mężczyzn. Jednak to, jaki jest i jak się wobec mnie zachowuje powinno skutecznie odstraszać myśli, które przed chwilą się pojawiały. Poza tym - dlaczego został na noc? Odpowiedź jest prosta - ojciec nalegał.

Widząc w lustrze, że zimna woda nie zneutralizowała zarumienienia, postanawiam udać się na taras, chłodny, wieczorny wiatr z pewnością mnie ostudzi. Tak też robię - po cichu, w jedwabnej białej piżamie ruszam na dół, a następnie jednym ruchem otwieram masywne szklane drzwi. Stąpam boso po cholernie zimnej podłodze i czuję jak po całym moim ciele przechodzi dreszcz. Zerkam na ręce i widzę gęsią skórkę, otulam się więc własnymi ramionami. Podchodzę do barierki i opieram się o nią biodrem, czuję jak chłód łagodzi upał moich policzków. No cóż, jestem tylko człowiekiem..

- Dlaczego nie śpisz? - ten głęboki głos poznam wszędzie. Jednak mimowolnie podskakuję przestraszona. Mam na sobie jedynie skromną piżamę, przez którą z pewnością prześwitują obkurczone od zimna sutki. Trzeba było wziąć szlafrok.. Jeszcze mocniej okrywam się własnymi ramionami, by zakryć piersi. Jedynym źródłem światła jest księżyc, którego jasność pozwala na całkiem dobre orientowanie się w przestrzeni. 

- Dlaczego tu jesteś? Co ty robisz? - pytam nie obracając się do tyłu. Wiem, że stoi za mną, całkiem niedaleko.

Słyszę dźwięk zapalniczki i już nam odpowiedź na moje pytanie. Nie lubię, kiedy ktoś pali w moim towarzystwie. W moim domu nigdy nie było palaczy, może mój brat w okresie buntu, ale było to sporadyczne. Mój epizod z paleniem kończył się na imprezach w liceum. Obserwując codziennie Leona widzę, że palenie jest jego nałogiem, nieodłączną częścią jego dnia, może i każdej godziny. Po chwili słyszę jak oddycha głośno i miarowo, co oznacza, że zaczął palić. Nim się oglądam, dym z papierosa owiewa moje nozdrza. 

- Wyszedłem się przewietrzyć - mówi, gdy pojawia się dwa kroki ode mnie, tuż obok - Twój ojciec zaproponował mi nocleg. Kilka razy nocowałem tu po długich rozmowach, kiedy firma miała problemy. Jednak nigdy cię tu nie spotkałem. 

Odwracam głowę w jego stronę i dzięki światłu księżyca dostrzegam jego nagi, umięśniony tors. Verdas stoi tak blisko mnie w samych spodniach dresowych, dodatkowo nisko opuszczonych na biodrach. Między palcami lewej dłoni trzyma papierosa, muszę przyznać, że ten widok jest bardzo pociągający. Ale jest też krępujący, co sprawia, że pośpiesznie zamykam oczy i odwracam głowę.

Kiedy ponownie je otwieram Leon siedzi już na murku, z nogami opuszczonymi na miękką trawę. Przez chwilę biję się z myślami, ostatecznie jednak zajmuję miejsce obok niego, w całkiem niewielkiej odległości.

- Da się przewietrzyć paląc? - komentuję kąśliwie wskazując na papierosa. Na moją uwagę cicho prycha i odwraca twarz w moim kierunku.

- Powiedzmy, że jest to inna forma wietrzenia - zerka na mnie spod swoich długich i gęstych rzęs - Chcesz? - dodaje po kolejnym zaciągnięciu się i kieruje papieros w moją stronę. 

- Nie, dzięki.

- Nie wiesz, co tracisz.

- Zyskuję dodatkowe minuty życia - nie wiem skąd we mnie tyle odwagi na takie komentarze, może jestem zbyt zmęczona, żeby myśleć o odpowiednim słownictwie. 

- Może właśnie o to chodzi - mruczy cicho i dam sobie uciąć rękę, że w jego głosie słyszalny jest smutek. 

Zdezorientowana słowami wspólnika, badam jego twarz. Kilka zmarszczek wokół oczu i na czole, których wcześniej nie miałam okazji zobaczyć sprawiają, że wydaje się być bardziej ludzki. Ciekawe dlaczego to powiedział. Wnioskuję, że nie tylko moje życie nie jest usłane różami, ale jego słowa są dość wymowne. Nie patrzy już na mnie, jego wzrok skierowany jest przed siebie, w ciemność.

- Dziś pełnia - ruchem głowy wskazuje potężny i jasny księżyc.

- Czyli będzie ciężko zasnąć - komentuje bardziej do siebie niż do niego. 

To prawda, pełnia negatywnie wpływa na mój sen. Zaśnięcie równa się z dwugodzinnym rzucaniem się po łóżku. Nagle przypominają mi się samotne noce w Londynie, zaraz po wydarzeniach,  o których chciałabym zapomnieć. Wtedy nie potrzebowałam pełni, by mieć trudności ze snem. Chcąc odpędzić wspomnienia skupiam wzrok na papierosie i wyciągam po niego rękę. 

- Mogę? - mówię i kątem oka widzę zdezorientowana twarz wspólnika.

 Jego usta wykrzywiają się w coś podobnego do uśmiechu. Rozumiem to jako pozwolenie i pewnie biorę papieros w palce, tym samym lekko muskając ciepłe dłonie mężczyzny. Obserwuje on drogę przedmiotu aż do moich ust, a samą czynność zaciągania się podziwia z szokiem wypisanym na twarzy. Widząc to wszystko pośpiesznie wypuszczam tytoniowy dym z płuc. 

- No nieźle - komentuje z rozbawieniem na twarzy. Jego oczy wyglądają inaczej niż 2 minuty temu, są jaśniejsze, bardziej przyjazne. 

- To nie jest mój pierwszy papieros w życiu - ponownie przykładam przedmiot do ust i zaciągam się. Przyznaję, daje to jakieś ukojenie. 

- Jestem pod wrażeniem, nie masz najmniejszej duszności - wnikliwie patrzy na moje usta i pojawiający się w nich co kilka sekund papieros. Robi się coraz dziwniej...

- W młodości zdarzało mi się zapalić - przewracam oczami i mimowolnie na twarzy pojawia mi się uśmiech.

- Młodości? Rozumiem, że teraz uważasz się za starą - prycha - Ile masz lat? 21? - nie wiem czy mówi poważnie. 

- 25 - odpowiadam niepewnie.

- No właśnie, o starości pogadamy jak będziesz w moim wieku - rzuca i trochę brutalniej niż ja, zabiera mi papieros z dłoni. Znów się zaciąga, jednak tym razem patrzy mi w oczy i ok, to jest mocne.

- A Ty? - pytam po chwili milczenia.

- A na ile wyglądam? - nie spuszcza mnie z oczu.

- 28 - rzucam, chociaż tak naprawdę myślę, że jest znacznie młodszy.

- 29.

- Pomyliłam się tylko o rok - zaznaczam i ciepło się uśmiecham. 

Następuje cisza. Żadne z nas się nie odzywa, ale  z jakiegoś powodu patrzymy sobie w oczy. Jego spojrzenie jest bardzo przyciągające, obezwładnia mnie do szczytu możliwości. Jednocześnie jestem tym przestraszona, ale też tak bardzo nie chcę, by przestał. Nasze spojrzenia odrywają się od siebie dopiero gdy gasi ledwie tlący się przedmiot. Odkłada pet na zimną podłogę i jestem pewna, że nie zapomni go wziąć ze sobą. Jest pedantem. 

- Zachowujesz się inaczej - stwierdza po chwili.

- Co masz na myśli? - pytam, mimo, że wiem o co mu chodzi. Wzdycha ciężko.

- Jesteś spokojniejsza, nie spinasz się już przy mnie - mówiąc to patrzy na księżyc, a ja mogę przyglądać się jego twarzy z profilu. 

- Kwestia ilości wspólnie spędzonego czasu - chcę go jakoś zbyć, temat robi się niewygodny. 

 - Chciałbym dowiedzieć się, co ukrywasz.

- Nie rób tego - mówię cicho, ślina robi się coraz gęstsza, a serce przyspiesza swoją pracę. A było tak zwyczajnie...

- Czego? - ponownie zwraca się do mnie twarzą, widzę jak marszczy brwi.

- Nie brnij w to, w co nie chcą żebyś brnął - z pewnością chłód w moim głosie jest wyczuwalny.

Mam wrażenie, że toczymy pewnego rodzaju wojnę na spojrzenia. Bez przerwy wpatrujemy się w siebie. Mężczyzna głośno wzdycha i mówi:

- Ciężko mi się z tobą pracuje - odrywa wzrok od moich oczu, żeby rozejrzeć się po ogrodzie - Nie umiem zrozumieć wielu twoich zachowań, boisz się mnie.

- Czasem dajesz mi do tego powody - staram się opanować głos, patrzę na swoje chude dłonie - urządzasz jakieś dziwne próby, testowanie mnie w różnych sytuacjach. To nic nie wnosi, nic ci nie da.

- Violetto. Próbuję cię rozgryźć - jego głos też zaczyna być nerwowy. Czuję, że ta rozmowa musi się skończyć.

- Więc przestań - warczę, mimo, że nie miałam tego w planach. 

Podnoszę się na równe nogi i otrzepuję z pośladków drobne cząstki kurzu. Ku mojemu zdziwieniu Leon również wstaje. Staram się na niego nie patrzeć, co jest ciężkie bo czuję jego palący wzrok na sobie. Wieje chłodny wiatr, jednak teraz jest mi to bardzo potrzebne do uspokojenia nerwów. 

- Porozmawiajmy.

- Nie wiem czy chcę rozmawiać z osobą, która - biorę głęboki wdech. Zbieram w sobie resztki sił i patrzę mu w oczy. On też na mnie patrzy. 

- Która? 

- Która myśli, że jestem nieodpowiednią osobą na to stanowisko. Właśnie od tego wszystko się zaczęło. Więc nie dziw się, że nie potrafię się otworzyć. Ba! Ja nawet nie potrafię swobodnie przebywać w twoim towarzystwie - mój krótki monolog wydaje się nie robić na Verdasie dużego znaczenia. Milczy, więc przewracam oczami i biorę parę głębokich wdechów.

- To, że tak myślę, nie powinno mieć wpływu na twoje zachowanie - podnosi głos.

- Ale ma! Widzisz, nawet nie zaprzeczasz - kręcę głową z niedowierzania. 

- Ja - zaczyna - Po prostu jesteś bardzo młoda, nie masz doświadczenia. Ta firma jest dla mnie całym życiem i nie chciałbym, aby rozpadła się przez złe decyzje osoby zarządzającej.

- Nawet mnie nie poznałeś, a już zdążyłeś wyrobić opinię - zaczynam iść do tyłu, w kierunku drzwi. Ta rozmowa wydaje się być bezsensowna.

On jednak nie odpuszcza i zbliża się do mnie, idąc w moim kierunku. Jego wzrok z mojej twarzy zjeżdża w dół, na chwilę się zatrzymuje i ponownie wraca do oczu. Wiem, że patrzył na moje sterczące od zimna sutki, a ja ponownie przeklinam się za to, że nie wzięłam żadnego okrycia. Jednak chcąc wyjść z twarzą udaję, że nie wiem gdzie zbiegł przed chwilą jego wzrok i trzymam ręce wzdłuż ciała. Ostatecznie zatrzymuje się bardzo blisko mnie, nic nie mówi. Jego naga klatka piersiowa dotyka moich sutków, powietrze robi się coraz cięższe. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie nie boję się go, może nie znamy się zbyt dobrze, ale jest w nim coś, co sprawia, że wiem iż nie zrobi mi krzywdy. 

Z każdej strony otacza nas cisza, słychać tylko dźwięk liści kołyszących się na dość silnym wietrze. Wiem, że właśnie oblewam się rumieńcem. Nie jestem przyzwyczajona do takiej bliskości z mężczyzną. Oboje ciężko oddychamy, jednak żadne z nas nie odsuwa się. Dlaczego? Czy to kolejna próba przygotowana przez Verdasa?

Moje oczy podróżują między jego oczami a innymi elementami twarzy. Znów jesteśmy bardzo blisko. Widzę bliznę na łuku brwiowym, która dawno zdążyła się rozjaśnić, lekki zarost, którego jutro rano już nie będzie. Widzę też pełne, malinowe  usta, które nagle zwilża językiem. Dlaczego chciałabym sprawdzić jak smakują? Szybko mrugam powiekami, to reakcja mojego organizmu na sytuacje stresowe. Moje ciało stoi jak wryte i nie ma sił ani chęci się ruszyć. Ale dlaczego on też to robi? W mojej głowie pojawiają się coraz nowsze pytania. Z każdym głębokim oddechem ocieram piersiami o jego tors, ta bliskość jest przytłaczająca, ale tak bardzo magnetyzująca. 

- Musi być Ci zimno - mówi cicho. 

Jego oddech, który z pewnością tak jak mój, pachnie papierosami i nigdy wcześniej ten zapach tak bardzo mi się nie podobał.. Głośno połykam ślinę i zastanawiam się nad odpowiedzią. Na sekundę otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zabrakło mi języka w gardle, a więc ponownie je zamykam. Leon nie jest mi dłużny, dokładnie ogląda moją twarz, jestem ciekawa jakie ma spostrzeżenia, co myśli. Tego jednak z pewnością się nigdy nie dowiem. Nerwowo przygryzam wargę, a potem z impetem puszczam ją z między zębów. W tym momencie Verdas bierze jeszcze głębszy wdech. Co ja wyprawiam.. 

- Jest - dukam cicho, trzepocząc rzęsami. 

Wyczuwalne napięcie doprowadza mnie do szału. Nie wiem dlaczego ale, chciałabym, aby był jeszcze bliżej mnie. Czy można to już nazwać hipokryzją? Z jednej strony boję się bliskości ze strony mężczyzn, z drugiej zaś łaknę jej ze strony Leona. 

- Myślałem, że się mnie boisz - nachyla się nad moje ucho, by to powiedzieć. Potem znów się prostuje, aby zatopić się w moich oczach. 

Zaczynam się powoli odsuwać, ale on idzie krok w krok za mną. Bliskość między naszymi ciałami nie maleje, czasem nawet zwiększa się. Nagle czuję, że uderzam o coś za sobą, coś zimnego na całej długości dotyka moje plecy i uda. Na chwilę odwracam wzrok, by sprawdzić gdzie jestem. Stoję pod ścianą, a Leon jest tuż przy mojej twarzy. Nie czuję nacisku z jego strony, jednak oddychając nasze piersi się zderzają. Kosmyk włosów opada mi na twarz, więc szybko unoszę rękę, by go założyć za ucho. Nieumyślnie, ręka w drodze powrotnej ociera się o nagą klatkę piersiową mężczyzny. Jego skóra wręcz parzyła moja chłodne palce. Skąd we mnie tyle odwagi?

- Ja też tak myślałam - mówię szczerze, po długiej, ale przyjemnej ciszy.


Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka