- A może wejdziesz na kawę?
I nagle świat się zatrzymuje, a ja zdaję sobie sprawę z tego co powiedziałam. Alkohol uruchamia we mnie odwagę. Serce zaczyna mi szybko bić i nie wiem czy bardziej boję się odrzucenia, czy może konsekwencji wypowiedzianych słów. Ale ja chyba naprawdę tego chcę. Chcę spędzić z nim jeszcze parę chwil, to nie jest nic zobowiązującego. I wydaje mi się, że oboje tego chcemy...
Leon stoi ze zdziwioną miną i chyba szuka odpowiedzi na mojej twarzy. Moja propozycja musiała zrobić na nim duże wrażenie, bo milczy już dłuższą chwilę, co mnie niesamowicie stresuje.
- Dobrze - mówi w tym samym momencie, w którym chcę zacząć wykręcać się ze swojej oferty.
Teraz chyba jestem bardziej zdziwiona niż on chwilę temu usłyszawszy moje zaproszenie. Stoję z otwartą buzią i polikiem opartym o ścianę.
- To wejdziemy czy już się rozmyśliłaś? - pyta rozbawiony, a ja szybko budzę się z rozmyślań.
- Tak, tak.
Odwracam się do drzwi i naciskam na klamkę. Wchodzę do ciemnego wnętrza korytarza i zapalam światło. Ruchem ręki zapraszam mężczyznę do środka, za co dziękuje. Poziom stresu nagle zaczyna się zwiększać i pojawiają się wątpliwości co do wspólnej kawy.
- U mnie zdejmuje się buty - odzywam się, kiedy widzę, że Verdas wchodzi w głąb mieszkania.
- No dobrze - śmieje się cicho, lekko zdziwiony moim komentarzem - Jeśli takie są zasady.
Posłusznie wykonuje moje polecenie, kiedy ja zmierzam do salonu, by włączyć światło.
- Więc kawa, czy jednak herbata? - pytam, kiedy pojawia się niedaleko mnie.
Nie odpowiada mi od razu, tylko rozgląda się po wnętrzu.
- O 3.00 mam ochotę tylko na mocną kawę - odpowiada wpatrzony w jedno ze zdjęć stojących na półce.
Niepewnie zmierzam do kuchni i włączam ekspres do kawy. Chwilę później wracam z dwiema filiżankami gorącego napoju, który stawiam na drewnianym stoliku.
- Częstuj się - mówię - A ja za chwilę przyjdę.
Biegiem ruszam do łazienki znajdującej się na końcu korytarza. Sprawdzam, czy nie mam pomadki rozmazanej na całej twarzy i rozczochranych włosów. Upewniona wychodzę.
- Przebiorę się w coś wygodniejszego i zaraz dołączę! - krzyczę.
Sprawnym ruchem pozbywam się obcisłej sukienki i stojąc w samej bieliźnie wybieram coś na zmianę. Wybór pada na szare, obszerne spodnie dresowe i biały T-shirt.
- Już jestem - oznajmiam, kiedy wchodzę do salonu.
Mężczyzna wciąż przygląda się zdjęciom stojącym w wielu miejscach mojego domu. Nic nie mówi, więc postanawiam nie produkować się już na próżno. Biorę duży łyk kawy - tego właśnie było mi trzeba.
- To twój brat? - w końcu się odzywa i długim palcem wskazuje na niewielkiego chłopca na zdjęciu.
- Tak, to Oliver.
- A to ty? - pokazuje na małe niemowlę leżące obok Olivera.
- Nie - mówię, a w moim głosie z pewnością słychać zmianę - To Clara.
Leon się nie odzywa, a delikatnie odwraca głowę w moją stronę. Ja zahipnotyzowana przyglądam się fotografii. Czuję jak lustruje mnie od stóp do głów, ale nie zwracam teraz na to uwagi.
- Zmarła w wieku 2 lat, miała chore serce - tłumaczę.
- Przepraszam, nie wiedziałem - od razu się odzywa, ale obdarzam go uśmiechem na znak zrozumienia.
- Nie szkodzi, niewiele osób o tym wie - mówię i biorę kolejny łyk. Ciepły napój muska moje podniebienie i rozgrzewa od środka.
- Czyli jest was 2?
- Yhym - biorę głęboki wdech - Wiesz kim jest Rainbow Baby? - wpatrujemy się w siebie, stojąc w niewielkiej odległości.
- Nie - wzrusza muskularnymi ramionami.
- To dziecko, które urodziło się po jednej lub kilku wcześniejszych stratach.
- I ty nim jesteś? - jego wzrok mimo, że zaciekawiony to nadzwyczaj spokojny.
- Jestem - uśmiecham się smutno - Po śmierci Clary mama miała ogromny problem z zajściem w ciążę, a co dopiero z donoszeniem jej. Poroniła 4 razy - urywam, bo zaczynam zdawać sobie sprawę, że nie wiem czemu mu to opowiadam.
- Przykro mi.
- Wiesz, czasem się zastanawiam - głęboko oddycham - Czy gdyby tamte dzieci przeżyły, to czy ja bym się urodziła? - mrugam szybko, bo w moich oczach zaczynają zbierać się łzy - Szczerze wątpię.
- Nie możesz tak myśleć - w jego głosie słychać oburzenie - Nie zadawaj pytań, na które nie znajdziesz odpowiedzi. Tak po prostu miało być i tyle - tak głęboko patrzy mi w oczy, że czuję się tym przytłoczona.
- Przepraszam, nie powinnam w ogóle poruszać tego tematu - przykładam palce do skroni i delikatnie je masuję.
- Zapalimy? - pyta z delikatnym, jakby niepewnym uśmiechem na twarzy.
W odpowiedzi kiwam głową na tak i odkładam nasze filiżanki na stolik kawowy. Następnie idę w kierunku wysokich drzwi balkonowych, które jednym ruchem przesuwam i pozwalam na wejście zimnemu powietrzu. Chłodna podłoga, po której stąpam nagimi stopami sprawia, że moje ciało pokrywa przyjemny dreszcz. Chyba zaczynam trzeźwieć. Mimo, że lekko się chwieję, dzielnie dochodzę do wiszącego fotela przymocowanego do sufitu i rozsiadam się na na nim. Jest to dobre miejsce do obserwacji mojego gościa.
Verdas podchodzi i wyciąga paczkę papierosów w moją stronę, z czego oczywiście korzystam. Zaraz potem trzymam jeden z nich między wargami i czekam, aż użyczy mi zapalniczki. On jednak wyciąga ją w moją stronę nie w celu podania mi jej, a zapalenia mojego papierosa. Kciukiem uwalnia płomień, który przykłada i czeka. To trochę dziwne, mieć jego dłoń taki blisko swojej twarzy. Nie wiem czy to przez alkohol, ale w mojej głowie pojawiają się różne myśli.
Leon zajmuje miejsce na białej kanapie i muszę się przyznać, że ledwo go widzę. Na balkonie panuje półmrok, jedynym źródłem światła jest to, palące się w salonie. Nic nie mówimy, słychać tylko nasze miarowe oddechy i jeszcze ciche grzmoty zwiastujące nadchodzącą burzę.
- Nigdy nie widziałem cię w tym wydaniu - odzywa się i widzę, że patrzy na mnie.
- Co masz na myśli?
- Dres i T-shirt - słyszę, że się śmieję.
- Myślałeś, że całymi dniami chodzę w szpilkach? - prycham.
- Po tobie można się spodziewać wszystkiego.
- No więc widzisz, nie wiesz o mnie wielu rzeczy - przewracam oczami, chociaż wiem, że tego nie widzi.
Kiedy kończymy palić wracamy do salonu i siadamy na kanapie. Co dziwne, całkiem blisko siebie.
- Dlaczego tutaj jesteś? - pytam po chwili.
Mężczyzna patrzy na mnie, jak na wariatkę. Mruży oczy i brwi, co wygląda trochę komicznie, przynajmniej na ten moment i mój stan.
- Przecież sama mnie zaprosiłaś.
- Tak, ale mogłeś odmówić.
- Ale nie odmówiłem - wzdycha ciężko.
- Dlaczego nie odmówiłeś?
- Bo nie chciałem.
- Czyli chciałeś wejść?
- Tak - odpowiada, trochę podirytowany - Dlaczego mnie zaprosiłaś?
- Dlaczego nie?
- Widzę, że nasza rozmowa jest bardzo dojrzała - prycha.
- Tak dojrzała, jak osoby, które w niej uczestniczą - mówię z przekąsem.
- A więc? - nie odpuszcza.
- Tak po prostu - odpowiadam, ale widzę, że ta odpowiedź nie satysfakcjonuje go - Wpadł mi do głowy taki pomysł, więc zaproponowałam.
- Ok - mruczy.
- Ok? - wkurzam się, nie lubię, gdy ktoś odpowiada mi w ten sposób.
- Nie jesteś usatysfakcjonowana? - unosi kącik ust.
Przewracam oczami, co tym razem na pewno widzi. Uśmiecha się szeroko i kończy swoją zimną już kawę.
- Ładnie tu masz - komentuje rozglądając się wokół.
- Dzięki - rzucam - Ale za tydzień przeprowadzam się.
- Jak to? - wraca wzrokiem do mnie.
- Kupiłam dom i tam będę mieszkać - tłumaczę patrząc w jego zielone oczy.
- A co jest nie tak z tym miejscem?
- Nic - wzdycham - Ale to mieszkanie widziało już zbyt wiele. Wcześniej mieszkał też tu mój brat z żoną. Chciałabym czegoś nowego.
- Rozumiem - kwituje - A gdzie jest ten dom?
- Czy ta informacja jest ci do czegoś potrzebna? - pytam zdziwiona.
- Ludzka ciekawość - jego wzrok przenosi się na moje usta i z powrotem do oczu.
- To stara kamienica, której daję nowe życie - połykam głośno ślinę, bo jego wcześniejsze zachowanie było dość wymowne - Jest w centrum, 20 minut od firmy.
- Nie jest ci żal tego zostawiać?
- Nie. Jedyne czego mi będzie żal, to Noah, który mieszka parę kroków stąd - zakładam kosmyk za ucho.
Spoglądam na białą filiżankę, którą kiedyś otrzymałam od mojej ukochanej babci w prezencie. Aktualnie trzymam ją w dłoniach i widzę odbitą pomadkę na jej brzegu. No tak, idealne połączenie. Dres i wieczorowy makijaż...
- Widzę, że się zbliżyliście - mówi po chwili.
- Tak - nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć.
To nie do końca jego sprawa, więc nie muszę opowiadać mu o tej relacji. Ogarnia nas cisza, więc bardzo dobrze słychać deszcz, który właśnie zaczął padać. Czuję się całkiem komfortowo, no może pomijając fakt, że ból głowy się zwiększył, a intensywne perfumy Leona nie pomagają w jego uśmierzeniu.
Nagle słyszę niesamowicie głośne uderzenie pioruna i światło w mieszkaniu gaśnie. Zdezorientowana rozglądam się po mieszkaniu, chwytam telefon i zmierzam do skrzynki z elektryką, która znajduje się w pomieszczeniu gospodarczym, z nadzieją, że może wyskoczyły korki.
- To się nigdy nie zdarza - mówię do siebie, ale wiem, że mężczyzna, który siedzi na kanapie też to słyszy.
- I jak? - słyszę przy swoim lewym uchu. Wzdrygam się i przypadkowo wyłączam latarkę na telefonie. Jak znalazł się obok mnie tak szybko? Przecież nic nie widać...
- Wszystko jest w porządku, to musi być jakieś uszkodzenie poza budynkiem - mówię i delikatnie obracam twarz w jego stronę, wciąż stojąc plecami do niego.
Czuję ciepło jego ciała, które jest tak cholernie blisko mojego. Czuję wydobywające się powietrze z jego nozdrzy. Nic nie widzę, co jeszcze bardziej uruchamia moją czujność i zmysły.
- Mogę spojrzeć? - pyta, a ja skupiam się i włączam ponownie latarkę.
Czuję jak zbliża się jeszcze bardziej, jak jego klatka piersiowa ociera o moje łopatki w momencie, kiedy wspina się na palce, by lepiej się przyjrzeć.
Nagle latarka się wyłącza, telefon także. Próbuję go włączyć przyciskając każdy możliwy guzik, ale to na nic.
- Cholera - syczę zdenerwowana - Rozładował się.
Głośno wypuszczam powietrzę i postanawiam się odwrócić. Nie mam przecież innej opcji, żeby stąd wyjść. Powoli obracam się i mimo ciemności wiem, że stoimy na przeciwko siebie. Mrugam szybko, a nerwy kumulują się w moim podbrzuszu. Nasze oddechy, tak jak wtedy, mieszają się ze sobą. Leon jest o głowę wyższy, ale nie przeszkadza mu to w byciu blisko mojej twarzy.
Nie mam pojęcia, gdzie właśnie znajduje się jego twarz, jego ciało. Czy nachyla głowę, by być bliżej mnie? Czy właśnie się odsunął? Tego nie wiem, mogę jedynie przypuszczać i zaufać swoim zmysłom.
W pewnym momencie czuję, jak przypadkowo trąca moją rękę. Na gołym przedramieniu pozostaje palący ślad. Tak dawno nie czułam tego, co czuję teraz. Moje ręce zaczynają się trząść, usta mimowolnie się otwierają. Śmiało mogę nazwać to napięciem seksualnym między nami. To nie do pomyślenia, że mogę poczuć to jeszcze raz. Tak po prostu. Jak prawdziwa kobieta, którą pociąga mężczyzna. Po tym wszystkim co przeżyłam, nie wiedziałam, że jeszcze kiedyś obudzi się we mnie inne uczucie niż obrzydzenie.
Czuję, jakby czas się zatrzymał. Szczerze mówiąc, chciałabym, żeby było jasno. Tak bardzo pragnę spojrzeć w jego zielone oczy, które skrywają tyle tajemnic. Oczy, które tak bardzo mnie intrygują. Odważam się na dotknięcie go. Unoszę dłoń i niepewnie kładę ją na jego torsie, który podnosi się szybko przez przyspieszony oddech. Nawet przez białą, wyprasowaną koszulę Verdasa czuję oszałamiające ciepło jego ciała.
Następnie czuję, jak popycha mnie do tyłu, prawdopodobnie pewien, że jest coś za mną. Oczywiście nie myli się, bo spotykam na swojej drodze cholernie zimną, w porównaniu z moim ciałem ścianę. Czuję, że moje serce zaraz nie wytrzyma tej bliskości, rozpadnie się na milion kawałków. Między nami nie ma żadnej przerwy, jesteśmy złączeni jak dwie kartki papieru przyłożone do siebie. Nasze klatki piersiowe stukają o siebie, biodra mimowolnie idą w swoim kierunku. Ja potrzebuję tej bliskości.
Nagle czuję coś na swoim policzku. Zamieram. Nasze twarze dzielą milimetry. Dotyk przenosi się z miejsca przy uchu do płatków nosa. Delikatnie obracam głowę i już wiem, że jeździ nosem po mojej rozgrzanej twarzy. Ciągle czuję dym tytoniowy, ale nie wiem, czy to mój oddech, czy jego, a może ich połączenie. Gwałtownie wciągam powietrze przez usta, kiedy kładzie swoją dłoń na mojej talii i delikatnie ściska. Wszystko w moim żołądku wiruje, a uczucie w podbrzuszu jest nie do opisania. Łaknę więcej. Powietrze jest niesamowicie gęste i duszne. Nie da się oddychać.
Potem czuję, że nasze nosy stykają się, co daje mi znać, że wargi oddzielone są milimetrami przestrzeni. Dlatego bez żadnego namysł podnoszę lekko głowę, aby nasze usta się zetknęły, co się całkowicie nie dzieje. Dotykam tylko fragmentu, czubków jego rozgrzanych, pulsujących warg. Nie poruszają się, więc i ja tego nie robię. Wymieniamy się oddechem przez otwarte usta, smakujemy bliskości, jednak nie tak do końca, więc nie nazwę tego pocałunkiem. Mężczyzna się przesuwa, jeszcze bardziej przyciskając mnie do ściany.
I nagle w pomieszczeniu robi się jasno. Dzięki błysku pioruna, mój wzrok, który jak się okazuje, zawieszony jest za plecami Leona, dostrzega zarys czarnej sylwetki. Momentalnie się prostuję i wzdrygam.
- Co się dzieje? - pyta mężczyzna i zaprzestaje wędrówki swoim nosem po mojej twarzy.
- Ja - próbuję coś powiedzieć, ale przestraszona rozglądam się po pomieszczeniu - Ja kogoś widziałam.
Nic nie mówi, nie wiem w jaki sposób na mnie patrzy, ale z pewnością jest to litość, rozbawienie lub zdziwienie.
- Jak to? - jego cichy i ciepły głos pieści moje spięte ciało.
- Nie wiem - dwiema dłońmi odsuwam go od siebie - Zrobiło się jasno, a ja widziałam jakąś sylwetkę za Twoimi plecami.
Wciąż nic nie mówi, co doprowadza mnie do szału. Chcę wiedzieć co myśli i czuje w tym momencie.
- Pewnie masz mnie za wariatkę - wzdycham ciężko.
- Nie - odpowiada w końcu - Wierzę ci. Sprawdźmy czy nikogo tu nie ma.
Czuję jak jego rozgrzana dłoń szuka mojej i ostatecznie delikatnie ją łapie. Przechodzi mnie dreszcz, ale nie wiem czy spowodowany jest jego dotykiem, a może moim urojeniem. Potem powoli idzie do przodu, ciągnąc mnie za sobą. Po chwili powolnego marszu jesteśmy w salonie. Verdas puszcza moją dłoń i szuka czegoś na kanapie. Jest to możliwe dzięki jasności pioruna, która co jakiś czas pojawia się w mieszkaniu. Ostatecznie znajduje go i włącza latarkę.
- Zrobimy tak - zwraca się do mnie - Poczekamy, aż dadzą prąd. Potem poczekasz tu, a ja sprawdzę czy wszystko jest w porządku.
Kiedy kończy mówić salon robi się jasny, tym razem jednak nie z powodu błyskawicy.
- W końcu - wzdycham z ulgą na powrót światła
- Zostań tu - rzuca i idzie w głąb mieszkania.
Nie ma go kilka chwil, zbyt długich jak dla mnie. Nerwowo stukam bosą stopą o drewnianą podłogę i stale rozglądam po mieszkaniu. Kiedy słyszę, że ktoś nadchodzi przenoszą wzrok na korytarz prowadzący do sypialni.
- Wszystko w porządku - mówi, kiedy jest blisko mnie - Nikogo nie spotkałem.
Potem siada na kanapie, na samym końcu, w dalekiej odległości ode mnie i wywierca wzrokiem dziurę na mojej twarzy.
- Często ci się to zdarza? - pyta w końcu. Wiedziałam, że trzyma coś w sobie, co nie daje mu spokoju.
- Nie - kłamię - To pierwszy raz - wciąż kłamię.
Prawda jest taka, że bardzo często od kiedy zamieszkałam sama miewam takie omamy. Moja psychika lubi płatać figle w najmniej oczekiwanym momencie. Bardzo często widzę ciemną postać stojącą w oddali, nie widzę jej twarzy. Wiem jednak, że jest to mężczyzna. Na razie jestem spokojna, jednak czuję, że ta sytuacja powróci do mnie za kilka godzin ze zdwojoną siłą i zwali z nóg. Wzrok Leona jest na tyle przenikliwy, że chcę się gdzieś przed nim ukryć. Dlatego podnoszę się i idę do kuchni. Chcę zniknąć z jego pola widzenia. Nie mam ochoty na żadne tłumaczenie i bezużyteczne rady.
Wyciągam filiżankę z różowym zdobieniem i wsypuję do niej łyżeczkę zielonej herbaty. Zalewam ją, kiedy woda w czajniku jest gotowa. Dodaję odrobinę cukru i srebrną łyżeczką mieszam napój. Stoję przy blacie, w miejscu gdzie znajduje się też okno. Z uwagi na to, że jest święta noc, a w mieszkaniu w końcu jasno, jestem w stanie zobaczyć swoje odbicie, a co za tym idzie wszystko co znajduje się za mną. I jak wielkie jest moje zdziwienie, kiedy widzę zbliżającego się do mnie Verdasa.
Porusza się powoli i cicho, jakby bezszelestnie stąpał po puchu. Nie wie, że patrzę. Wyjmuje telefon z kieszeni i kładzie go na wyspę kuchenną, którą mija po drodze do swojego celu - mnie. Postanawiam go zaskoczyć i nagle się obracam. Uśmiecha się delikatnie i ogarnia mnie wzrokiem od góry do dołu. Ja też mu się przyglądam, w szczególności jego pełnym, malinowym ustom. Prycham cicho i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. A więc czubek jego warg, górnej jak i dolnej, jest znacznie bardziej czerwony niż reszta ich powierzchni. Jest pomalowany moją pomadką... Skupiam swój wzrok na tym miejscu, co zauważa mężczyzna i pospiesznie je oblizuje, co oczywiście nie zmienia ich wyglądu. Kiedy stoi parę centymetrów ode mnie, sięgam po stojący niedaleko ręcznik papierowy. Następnie delikatnie wkładam jego skrawek do herbaty, którą trzymam w dłoni. Uważnie obserwuję swoje działania, bo ciecz jest gorąca. Na chwilę jednak pozwalam sobie na zerknięcie na wspólnika. Stoi wpatrzony to w moje dłonie, to oczy, kompletnie nieświadomy co się właśnie dzieje.
Wracam spojrzeniem do moknącego w herbacie papieru i wyjmuję go. Lekko odciskam, więc wylatuje kilka samotnych kropel. Potem odkładam na blat filiżankę i robię niewielki krok do przodu. Leon stale obserwuje mnie z zaciekawieniem, a jego czoło jest całkowicie zmarszczone. Powoli, patrząc mu w oczy przykładam mu do ust wilgotny papier. Następnie zerkam na jego buzię, przez materiał czuję ich kształt. Staram się być delikatna. Nie wiem skąd we mnie tyle odwagi, ale od kiedy zobaczyłam swoją pomadkę na jego wargach chciałam to zrobić.
- Co robisz? - mówi, chociaż jego głos jest stłumiony.
Mocniej przyciskam papier do jego ust i obserwuję dwie spływające po jego brodzie krople herbaty. Dlaczego chciałabym je zlizać? Następnie pocieram, zabieram materiał i pokazuję czerwony ślad. Oboje wpatrujemy się w skrawek papieru. Potem nasz wzrok się spotyka i stoimy w ciszy, nie mam ochoty nic mówić. Jedyne czego chcę, to posmakować jego wilgotnych, herbacianych warg.
- Mam podziękować? - pyta. Ma na twarzy szeroki uśmiech.
- Byłoby miło - szepczę - Uratowałam cię przed szokiem, a może nawet krzywymi spojrzeniami.
Na drugą część mojej wypowiedzi unosi brwi ze zdumienia, ale oczy wciąż ma błogie, spokojne.
Potem słyszę dźwięk telefonu i czar pryska. Leon jak strzała zmierza do urządzenia i przykłada je do ucha.
- Tak? - słyszę tylko to, ponieważ oddala się ode mnie, chcąc więcej prywatności.
Wraca po 5 minutach. Jest kompletnie inny. Widzę, że czymś się denerwuje, coś go trapi. Mocno pociera czoło, kiedy idzie w moim kierunku. Zwilża herbaciane usta i je otwiera.
- Muszę iść - ma grobową minę.
- Coś się stało? - pytam, chociaż po wyrazie jego twarzy czuję, że nie powinnam.
- Nic, co powinno cię interesować - mówi i idzie w kierunku wyjścia.
Pospiesznie idę za nim i obserwuję jak zakłada buty. Powietrze jest gęste, ale tym razem nie z powodu naszych gorących oddechów. Ostatni raz nerwowo przeczesuje włosy i jego wzrok skupia się na mnie.
- Dzięki za kawę - podchodzi bliżej mnie, jak gdyby chciał coś zrobić.
Ostatecznie jednak zatrzymuje się, jakby coś sobie przypomniał i mruga kilkukrotnie. W końcu rzuca krótkie pożegnanie i wychodzi. Tak po prostu.
Stoję wpatrzona w drzwi dłuższa chwilę. Co się właśnie stało? 30 min temu nasze oddechy uprawiały ze sobą seks, a on wychodzi kompletnie mnie olewając i traktując jak kogoś obcego i to mało powiedziane. Myślałam, że dla niego to też coś znaczy, że napięcie jakie pojawiło się miedzy nami jest sprawką dwóch osób. Przecież mógł nie uczestniczyć w tym przedstawieniu.
Wracam do salonu i sprzątam naczynia, stale rozmyślając o sensie jego zachowania. Może coś się stało? Może moje pożądanie odebrał inaczej niż powinien? Ale on sam tego chciał.
Jednak jego słowa były dość znaczące i naprawdę mnie zabolały.
Weekend mija mi szybko, owiany jest rozmyślaniami na temat moje wspólnika i jego zachowania. W głowie pojawiają się różne pytania.
Czy w ogóle warto było wchodzić w tą grę?
Co musiało się stać, żeby potraktować tak człowieka, z którym prawie wpadłeś w wir pocałunków?
Co jest ze mną nie tak?
Co jest Z NIM nie tak?
Dlaczego potraktował mnie jak pierwszą lepszą pannę lekkich obyczajów, która nie zasługuje na żadne wyjaśniania?
Czy on mnie wykorzystał?
A może przemawiały przez niego jakieś emocje, uczucia?
Może posunęłam się zbyt daleko?
Sobotę, jak i niedzielę spędzam sama, głównie na tarasie wpatrzona we wschodzące lub zachodzące słońce. Całymi dniami promienie pieszczą moją śniadą cerę, a ja z kubkiem kawy lub herbaty udaję, że czytam książkę. Wieczorem, ostatniego dnia weekendu odwiedza mnie brat z dziećmi. To jest pierwszy i ostatni raz na przestrzeni tych dwóch dni, kiedy szczerze się uśmiecham. Nie są długo. Bawię się w chowanego z dwójką starszych dzieci, nosząc na rękach najmniejsze, 1,5-roczne potomstwo. Sama kiedyś chciałabym mieć gromadkę dzieci. Żegnając się, Oliver przypomina mi o jutrzejszym otwarciu kancelarii jego żony, na które się oczywiście wybieram.
Następnego poranka wybieram więc strój odpowiedni do pracy, jak i na otwarcie. Zakładam czerwoną, kopertową sukienkę z długim rękawem i długością za kolano. Włosy prostuję i zakładam na jedno ramię. Gotowa wychodzę do pracy. Niegotowa na spotkanie z Verdasem.
Niepewnie wychodzę z auta i przy wejściu do budynku widzę właśnie jego. Stoi w rozpiętej marynarce, opiera się o jedną z kolumn i nerwowo pali papierosa. Nie chcę go widzieć, spotykać go. Jestem tchórzem, który boi się spojrzeć mu w twarz i powiedzieć co myśli. A właśnie na to zasługuje.
Nie patrząc w jego stronę zmierzam do wejścia i o dziwo - szczęście mi dziś dopisuje - nie zobaczył mnie. Albo widział, ale nic z tym nie zrobił. Wjeżdżam windą na odpowiednie piętro i zmierzam do swojego biura. Wszystkie nagromadzone nerwy uchodzą ze mnie, kiedy siadam na fotelu i wpatruję się w widok zakorkowanego miasta.
Dziś praktycznie nie wychodzę z mojej nory. Jedynie Noah często mnie odwiedza, ale widząc mój podły humor nawet nie pyta, nie zagaduje. Widzę, że się martwi, ale zdecydowałam, że powiem mu później.
Przed 15.00 ktoś puka do moich drzwi, więc grzecznie go zapraszam. Jak się okazuje jest to mój tata. Cały w skowronkach wchodzi i się wita. Ma na sobie grafitowy garnitur, który idealnie podkreśla jego szczupłą sylwetkę. Siwe, świeżo ścięte włosy i lekki zarost dodają mu uroku.
- Witaj córeczko - podchodzi i mnie przytula.
- Co tu robisz, tato?
- Pomyślałem, że pojedziemy razem na otwarcie - obdarza mnie ciepłym uśmiechem - Na pewno będzie nam łatwiej się odnaleźć.
- Cieszę się, że o mnie pomyślałeś - jestem całkowicie szczera. Nie widziało mi się wchodzenie w tłum ludzi, których nie znam i nie chcę znać, kompletnie sama.
- A więc jesteś gotowa?
- Tak, możemy wychodzić - informuję i zabieram z biurka torebkę.
Idąc do windy tata opowiada mi o sobotniej wizycie wnuków. Jest wspaniałym dziadkiem, uwielbia też się nimi chwalić mimo, że mają po kilka lat.
- Dzień dobry - wesoły głos Leona dobiega nas z końca korytarza.
- Witaj Leonie - kiedy pojawia się obok nas, podają sobie dłonie. Nawet na niego nie patrzę, mimo że stoi 40 cm ode mnie. Chłodny wzrok kieruję w podłogę.
- Jak się pan czuje? Jak zdrowie? - och, jaki on miły.
- Całkowicie dobrze. Nie narzekam.
- Cieszę się - robi przerwę - A gdzie się wybieracie?
- Jedziemy na otwarcie kancelarii mojej synowej - mówi ciepło tata - Może chcesz do nas dołączyć?
Szybko patrzę na ojca i spojrzeniem próbuję przekazać, że jest to zły pomysł. Nie mam ochoty spędzić z Leonem ani minuty dłużej, przynajmniej dziś i na ten moment. Nie patrzę na Verdasa, ale mam nadzieję, że wie jak spojrzałabym na niego.
- Nie - wzdycham z ulgą na jego decyzję - Dziękuję za propozycję, ale mam jeszcze sporo pracy do zrobienia.
- No trudno, jakbyś zmienił zdanie to dzwoń po adres - ojciec puszcza mu serbskie oko i rozbrzmiewa dźwięk windy - Do widzenia - idzie w kierunku windy.
- Do widzenia - odpowiada i kiedy też chcę się ruszyć czuję ucisk na nadgarstku.
Nerwowo spoglądam w dół i widzę dłoń Leona. Potem podnoszę wzrok i z piorunami w oczach wpatruję się w niego.
- Puść mnie - mówię w miarę kulturalnie.
- Czemu nawet na mnie nie patrzysz? - pyta cicho. Widzę, jak jego klatka piersiowa unosi się od szybkich oddechów.
- Bo nie mam ochoty - rzucam i wyrywam rękę z jego objęć i idę do windy.
Na otwarciu jest mnóstwo ludzi. Tłum niesamowicie mnie męczy, więc po oficjalnych przemowach wychodzę do ogrodu, perfekcyjnie zadbanego przez ogrodników. Siadam na jednej z ławeczek i wpatruję się w szumiące na wietrze drzewo. Kancelaria znajduje się w pięknej, wiekowej kamiennicy. Podobnej do tej, która będzie moim domem.
- Mogę się dosiąść? - poznaję głos brata i odwracam się do niego. Kiwam twierdząco głową i podsuwam się, aby zrobić miejsce.
- Co się dzieje?
- To znaczy? - dopytuję, marszcząc brwi.
- Coś cię trapi Violu - mówi ciepło, wyrozumiale - Za długo się znamy - mruga okiem.
- Nic konkretnego - wzdycham - Nie do końca potrafię się z kimś dogadać.
- Z kim?
- Z Verdasem - przyznaję patrząc na własne dłonie.
- Hm - mruczy - Nie znam go zbytnio, ale wydaje się być dość profesjonalny i - przerywa - i chłodny.
- Tak - potwierdzam - Przez chwilę myślałam, że nawiązaliśmy jakąś więź, doszliśmy do porozumienia.
- Ale coś się zmieniło? - Czuję jak oplata mnie swoim ramieniem.
- Powiedzmy.
- Violu, wiesz, że początki są trudne. Musi minąć trochę czasu zanim przyzwyczaicie się do siebie.
- Ja wiem, ale ciężko mi - oczy zachodzą mi łzami - On uważa, że jestem nieodpowiednia na to miejsce. Że jestem zbyt młoda i niedoświadczona.
- Bo jesteś - mówi i łapie za moją brodę, abym na niego spojrzała - Ale to nie znaczy, że się nie nauczysz. Potrzebujesz czasu i dobrej atmosfery, aby się w tym odnaleźć.
- Chciałabym być jak Ty. Być niezależna. Nikt nie patrzy ci na ręce. Nie chcę być stale porównywana do taty.
- Dlatego właśnie nie chciałem w tym uczestniczyć - uśmiecha się smutno.
Potem zbliża się i całuje mnie w czoło. Zawsze mieliśmy dobrą więź, ale nie miałam odwagi mu powiedzieć o moich problemach z Londynu. Ma całą masę zmartwień, dołożyłabym mu kolejnych. Wtulam się w jego ramię i przymykam oczy. Jest mi lżej, mimo, że nie rozwiązał żadnego z moich problemów. Czasem sama jego obecność jest wystarczającym lekarstwem.
- Tu jesteście! - odwracam się i widzę Camilę.
- Tak, kochanie - Oliver zwraca się do żony - Musieliśmy trochę odetchnąć.
Camila to przepiękne kobieta, która ma w życiu wszystko, czego człowiek może chcieć. Zaczynając od urody, długich blond włosów i figury modelki, nawet po 3 ciążach, kończąc na wspaniałej rodzinie. Nie mamy cudownego kontaktu, ale jest w porządku. Na początku ich małżeństwa Oliver bardzo dużo przebywał ze mną, pomagał mi przy egzaminach. Wówczas była zazdrosna o czas, który spędza ze mną. Ale w odpowiednim momencie spostrzegłam o co chodzi i wycofałam się.
- Piękne miejsce - chwalę z szczerym uśmiechem.
- Dziękuję, mnie też uwiodło - delikatnie unosi kącik - Chodźcie zanim wszyscy się rozejdą.
Po otwarciu kancelarii rodzice zapraszają nas na kolację do siebie. Więc całą rodziną siedzimy przy stole i spożywamy wspaniałe jedzenie przygotowane przez gosposię. Dom jest pełen ludzi, hałasu. Dzieci bawią się w chowanego, a najmłodsze z nich noszę z zamiarem ukołysania do snu. Kiedy mam taką możliwość spędzam z nimi dużo czasu. Chciałabym, aby dobrze mnie znały i pamiętały jako dobrą ciocię. Poza tym, ich rodzice potrzebują czasem odpoczynku.
Nucąc melodię spaceruję po salonie. Mała Lily wtulona w moją klatkę piersiową prawie zasypia. Jej piękne błękitne oczy co chwilę chowają się za powiekami. Co jakiś czas ociera swoim małym nosem o materiał mojej sukienki, która nie jest już tak czysta, jak była zanim tu przyjechałam.
Opieram się o kanapę i spoglądam na obrazek malujący się przede mną. Camila i Oliver zajęci rozmową z moją mamą, pewnie o nadchodzących świętach i pomysłach na prezenty dla dzieci. Mój tata, aż nie mogę uwierzyć własnym oczom, goni dwójkę starszych pociech po jadalni, między skórzanymi krzesłami. Rozpalony kominek i cicho puszczona muzyka z płyty winylowej jednej z kultowych kapel, którą ukochał tata dodają temu momentowi magii.
Nagle rozbrzmiewa głos dzwonka do drzwi. Jako, że jestem najbliżej informuję, że je otworzę i powoli, kołysząc dziecko podchodzę do nich i je otwieram.
- Co ty tutaj robisz?! - mówię srogo na widok Leona stojącego w progu.
♥
Świetny !!!
OdpowiedzUsuńKiedy następny?