poniedziałek, 9 listopada 2020

.10.






Z głębokiego snu wyrywa mnie donośny dźwięk. Nie otwierając oczu szukam dłonią cholernego telefonu, który nie pozwolił mi na dalszą sielankę. Kiedy w końcu go znajduję, nie patrząc na ekran przykładam do rozgrzanego od ucisku ucha. 

- Tak? 

- Violetta, czy ty żyjesz? - słyszę głos przyjaciela i powoli zaczynam się rozbudzać. Szybko otwieram oczy i patrzę przed siebie. Światło wpada do pokoju z dużą odwagą, stwierdzam więc, że jest już koło południa. Zrywam się na równe nogi.

- Tak! Która jest godzina? - pytam z nadzieją.

- Jest 12.30. Dzwonię do ciebie od wczoraj. Jesteś w pokoju? - w jego głosie słychać zdenerwowanie. Nigdy wcześniej nie mówił w ten sposób, to była nowość i mogę stwierdzić, że moje uszy nie cieszą się na ten dźwięk. 

- Jestem, jestem. Przepraszam, ale zaspałam. Z pewnością zapomniałam wczoraj nastawić budzik.

- Idę do ciebie - rzuca cicho i rozłącza się. 

Chwilę później jestem już razem z nim w moim pokoju hotelowym. Noah ubrany w jasną koszulkę polo od znanego projektanta siedzi na łóżku i nerwowo stuka butem w ciemną podłogę. Nic nie mówi, co po części mnie cieszy, bo mogę skupić się na bieganiu i ubieraniu. Dotychczas nie miałam czasu na zebranie myśli i przypomnienie sobie wczorajszego wieczoru. Wiem jednak, że rozmazany tusz na policzkach i fakt, iż spałam w ubraniu nie świadczą o niczym dobrym. 

Ubrana w kwiecistą sukienkę stoję przed Noah i wiąże włosy w luźnego koka. Patrzę mu w oczy, przepełnione zmartwieniem i złością. Czekam na wybuch. Trzy, dwa, jeden...

- Gdzieś ty się wczoraj podziewała?! - krzyczy - Miało cię nie być 30 minut, a widzimy się dopiero teraz. Nie odbierałaś telefonów, a dzwoniłem do ciebie setki razy. Z resztą Leon też - na imię współpracownika wzdrygam się mimowolnie, co oczywiście dostrzega mężczyzna, ale kontynuuje - Stałem godzinami pod twoimi drzwiami, ale ty nie otwierałaś, wiesz jak się martwiłem?! 

- Ja - ucinam, bo dotyka mnie przeszłość, co prawda bardzo bliska. Przypominam sobie wydarzenia z minionej nocy i mimowolnie zaczynają mi się pocić ręce. Patrzę gdzieś w nicość, nie skupiam wzroku na niczym konkretnym. Przed oczami stają mi różne urywki. Picie alkoholu z Verdasem, ucieczka od napalonych typów, czy krótka, ale jakże bolesna rozmowa z wspólnikiem.

- Co ty? - próbuje zmusić mnie do wyjaśnień.

- Przepraszam - siadam obok niego i patrzę na swoje dłonie - zawiodłam cię i zmusiłam do martwienia się.

- To nieważne, powiedz co się wczoraj działo - mówi już trochę cieplejszym głosem niż przez ostatnie 10 minut. Nie mam nic do stracenia, a Noah jest mi szczególnie bliski. Bez większego zastanowienia otwieram buzię i zaczynam opowiadać.

Z pokoju wychodzimy po 13.00, podczas naszej rozmowy kilkukrotnie dzwonił Leon. Próbował dowiedzieć się co ze mną, ale przyjaciel skutecznie go zbywał. Jesteśmy w windzie, a serce stoi mi w gardle bo wiem kogo zaraz zobaczę. Podróż mija dziwnie szybko i nim się spostrzegam jesteśmy przy recepcji. Na plecach czuję kojący dotyk Noah, który w tym momencie jest niesamowicie potrzebny. Tylko dzięki niemu podniosłam się dziś z łóżka i ogarnęłam. Był bardzo przejęty moimi doświadczeniami z wczoraj i obiecał  nie opuszczać mnie na krok przy Verdasie. 

- Jesteście - słyszę go. 

Delikatnie obracam głowę w stronę źródła głosu i widzę Leona, jak zawsze idealnie ubranego i uczesanego. Mężczyzna jeszcze bardziej zbliża się do nas, a ja sztywnieję. Po tym, co wczoraj mi powiedział stwierdzam, że nasza dalsza współpraca będzie prawie niemożliwa, chyba że ograniczymy kontakty do minimum. Gdy jest naprawdę blisko zaciągam się zapachem, który przywiódł. Oczywiście czuć tytoń, co pozwala mi stwierdzić, że poranne palenie ma już za sobą. Ku mojemu zdziwieniu ten zapach nie wywołuje już we mnie tak negatywnych odczuć, myślę, że mogę stwierdzić iż przestał już mi przeszkadzać. 

- Tak, możemy iść do auta - rzuca chłodno Noah i ciągnie mnie w kierunku wyjścia. Idziemy równo, ja pomiędzy nimi, porządnie zdenerwowanymi mężczyznami. 

W mojej głowie przeżywam wojnę - czy mam się odezwać? A może lepiej będzie jak dziś nie będę zabierać głosu. Ta opcja wydaje się być wygodniejsza, jednak wiem, że dałabym Verdasowi kolejny powód do wyśmiania mnie. Co za tupet... Skupiam więc wszystkie swoje siły i przełykam głośno gęstą ślinę.

- Czy masz dwie wersje planów ogrodu dla Pana Forkasa? - pytam odważnie, jednak jestem pewna, że da się wyczuć drżenie w głosie. Jedziemy dziś zaprezentować swoje pomysły jednemu z najbardziej wpływowych ludzi w Rzymie. 

- Mam - mruczy pod nosem Leon, jednak bardzo dobrze go słyszę. 

Nawet na mnie nie spojrzał, dlatego bez większych obaw przyglądam mu się z zaciekawieniem. Ubrany w grafitowy garnitur w delikatna kratę oraz biała koszulę sprawnie pokonuje odległość z hotelu do auta czekającego na parkingu. W kieszeni marynarki odbija się paczka papierosów, a klapa od kieszeni jest lekko wymięta. No tak, jest dość często odwiedzana. Dziś nie ma na sobie krawatu, co nie powiem, dodaje mu lekkości i młodzieńczego wyglądu. Przyznam szczerze, wygląda bardzo dobrze, pewnie nie może się odgonić od kobiet - młody, przystojny i majętny - przecież to zestaw idealny dla wielu z nich. Jedyne na co można narzekać to na jego brak czasu. Widzę, że mężczyzna lubi to co robi i jest w tym dobry, a żeby osiągnąć taki sukces musi poświęcać swoje życie prywatne. Kolejna rzecz, do jakiej można się przyczepić jest charakter. Jest tak okrutny i bezduszny,  kobieta musiałaby być ślepa i głucha, żeby tego nie zauważyć i zaakceptować. 

Całą drogę do domu Pana Forkasa spędzam wśród własnych myśli, na tylnym siedzeniu limuzyny z siedzącym tuż obok Noah. Mężczyzna co jakiś czas zerka na mnie, ale nic nie mówi, jakby czuł że jedyne czego teraz potrzebuję to cisza.

Dom, a raczej rezydencja Włocha jest cudowna, nowoczesna, ale z śródziemnomorskim klimatem, a jedyne czego jej brakuje to bajkowy ogród, który może dane nam będzie zaprojektować. 

- A więc? - pyta Leon, dość niecierpliwy, jakby chciał jak najszybciej się stąd zmyć. W piątkę, bo dołączyła do nas żona Pana Forkasa, siedzimy na ocienionym tarasie.

- Wasze pomysły są bardzo dobre, jednak czegoś im brakuje - przyznaje.

Kątem oka jeszcze raz zerkam na przygotowane plany. Oba są bardzo dobre, dominują w nich egzotyczne rośliny, kamienie. To nie jest coś, co lubię jednak nasi architekci dołożyli wszelkich starań, żeby uszczęśliwić klienta. Ja jednak zachowałabym stare drzewa, które wciąż rosną na posesji. To one nadają klimat temu miejscu. 

- Myślę, że projekty są idealne i powinniśmy jak najszybciej rozpocząć wycinkę tych drzew, aby zdążyć przed jesienią - tłumaczy mój wspólnik, kompletnie nas ignorując. Nerwowo przerzuca między palcami czarny długopis. Bardzo lubi jak wszystko idzie po jego myśli. Jednak kiedy mówił o wycince drzew, przyglądałam się Pani Forkas. Wówczas na jej twarzy pojawił się grymas. Bardzo zależy mi na tym projekcie. Czuję, że potrzebuję go do otworzenia się i ruszenia dalej, z pewnością siebie i głową podniesioną wysoko do góry. 

Przez chwilę rozmyślam, przyglądając się moim towarzyszom, aż w końcu mówię:

- A gdybyśmy nie wycinali wszystkich drzew - wzrok rozmówców skupia się na mnie - a stworzyli podobny projekt bazujący jednak na podkreśleniu ich potęgi?

Przez chwilę nikt nic nie mówi, a ja w myślach uderzam się w głowę. Przecież ten projekt tworzyli jedni z najlepszych architektów w Stanach, nikt nie będzie brać pod uwagę moich wskazówek. Jestem ledwo po studiach, moje doświadczenie jest znikome, a mam najwięcej do powiedzenia. Kiedy spoglądam na Verdasa właśnie takie słowa widzę w jego oczach. Nerwowo zaciska szczękę i zaczynam przygotowywać się na uszczypliwy komentarz z jego strony, kiedy przerywa nam Włoszka.

- Dokładnie! - wykrzykuje z entuzjazmem - Bardzo dobry pomysł, to jest coś czego w głębi duszy chciałam - kobieta ciepło się do mnie uśmiecha i zwraca  do męża - Kochanie, czy nie myślisz podobnie?

- Oczywiście, sądzę że to jest znacznie lepsze niż te projekty - wskazuje na drewniany stół, na którym rozłożone są obszerne rulony z planami ogrodu. Mimowolnie się uśmiecham, a radość rozgrzewa moje ciało. Zerkam na Noah, który szczerzy się serdecznie i wyciąga umowy. Następnie patrzę na Leona i widzę, że dusi coś w sobie.

- Są państwo pewni? Wysokie i stare drzewa są zagrożeniem podczas burz i wichur, a tutaj takich jest wiele - zaczyna przekonywać do projektu, który pomagał tworzyć - Myślę, że najważniejsze jest bezpieczeństwo.

- Jeśli przez tyle lat nie upadły to wytrzymają kolejne lata w nienaruszonym stanie - odpowiada Włoszka.

Widzę, że mężczyznę aż skręca. Mocno zaciska pięść na długopisie, widzę jak wystają mu kłykcie. No tak, coś w końcu nie poszło po jego myśli. Biorąc też pod uwagę to, że to JA miałam lepszy pomysł i pozyskałam klientów z pewnością sprawia, że gotuje się w środku. Ups.

- Czyli podpisujemy umowę? - wtrąca Noah, a Pan Forkas przytakuje.

Po podpisaniu umowy pijemy razem mrożoną herbatę, dziś już nie mamy żadnych planów, a wieczorem mamy powrotny samolot, co prawdę mówiąc mnie smuci, bo Rzym jest pięknym i klimatycznym miastem. Pomijając niektóre wydarzenia, mogę stwierdzić, że odpoczęłam. Przed nikim, oprócz Verdasa, nie musiałam grać i udawać. 

Pani Forkas to dojrzała kobieta, około 60 lat, jednak dzięki medycynie estetycznej wygląda znacznie młodziej niż powinna. Kształtne usta, jędrne policzki i pełne piersi - z pewnością lubi korzystać z pomocy profesjonalistów. Włoszka proponuje mi spacer po nowym domu, więc z ulgą zostawiamy pochłoniętych rozmową mężczyzn i udajemy się do wnętrza budynku. Jest ono całkowicie wykończone i umeblowane, ogromna przestrzeń zapiera dech w piersiach. Wysłuchuję historii o minionych trudach budowy domu, upałach, które ostatnio nawiedzają Włochy i dzieciach Państwa Forkas.

- Z tego co słyszałam, niedawno ojciec przekazał ci firmę, jak sobie radzisz? - pyta.

- Myślę, że całkiem nieźle. Wszystko jest nowe, ale szybko się uczę i nabieram doświadczenia - mówię na jednym wdechu - Całe życie obserwowałam ojca, więc nie jest to aż takie ciężkie- dodaję. 

- Twój ojciec jest bardzo dobry w swoim fachu, myślę, że możesz być jeszcze lepsza - obdarza mnie uroczym uśmiechem, a ja nie mogę zaprzeczyć, że niesamowicie podbudowuje moją samoocenę.

- Dziękuję Pani bardzo, to dla mnie naprawdę ważne - mówię szczerze i idę za nią do kuchni. Tam zostaję poczęstowana kieliszkiem z pewnością drogiego szampana. 

- Pójdę do męża, ale jeśli chcesz to możesz się jeszcze przejść. Nie mam nic do ukrycia - mówi radośnie. 

- Z chęcią, dom robi wrażenie! 

Przechadzam się obszernym korytarzem na piętrze, słychać uderzenia szpilek o drewnianą podłogę. Moją uwagę przykuwają lekko uchylone drzwi, zza których wydobywa się łuna światła. Niepewnie wchodzę do słonecznego pomieszczenia, którym okazuje się być domowa biblioteczka. Na każdej z ścian znajdują się solidne regały, na których ułożone są setki książek. Robi to na mnie ogromne wrażenie, ale przypomina też o rodzinnym domu, w którym również jest takie pomieszczenie. Na jednej z ścian znajduje się ogromne okno, którym można wyjść na balkon. Rozglądam się wokół i podchodzę do jednej z półek, a uwagę przyciąga jedna z książek. Uśmiecham się do siebie gdy widzę, że jest to jedna z limitowanych edycji "Dumy i uprzedzenia", obita w jasną skórę. W jednej dłoni trzymam kieliszek szampana, drugą zaś wyciągam w kierunku książki. Niestety jest na tyle wysoko, że nawet szpilki i stawanie na palcach nie pomaga. Próbuję jeszcze raz, kiedy nagle z prawej strony dostrzegam sięgającą po nią rękę, jakby osoba stała tuż za mną. Nagle uderza we mnie zapach tytoniu i już wiem kto stoi za moimi plecami. Serce bije mi bardzo szybko z powodu jego obecności, jak i tego, że nagle zjawił się tuż za mną. 

- Podobno autorka jest prekursorką feminizmu - szepcze blisko mojego ucha, a ja zaczynam panikować. 

Serce stoi mi w gardle, a trzymany kieliszek szampana prawie wyślizguje się z moich objęć z powodu spoconych dłoni. Jeszcze przed chwilą wieszał na mnie psy. Powoli obracam się i widzę mojego wspólnika stojącego naprzeciwko z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W ręku trzyma książkę, którą to ja miałam zamiar trzymać. Nie mam chęci z nim rozmawiać, a w dodatku nawet nie wiem o czym. Oddycham miarowo, spoglądam w dół. Leon jest tak blisko, że falbanki mojej sukienki dotykają jego spodni. Głośno przełykam ślinę i zastanawiam się co zrobić, żeby nie wyjść na tchórza. 

Mężczyzna nic nie mówi, bacznie przygląda się okładce mojej ulubionej książki. Następnie jego długie palce zręcznie przerzucają kartki, jakby w parę sekund chciał przeczytać całą. Nie oddala się, ale też nie zbliża. Zachowuje tą samą odległość między nami i kompletnie mu to nie przeszkadza, śmiem twierdzić, że czerpie z tego przyjemność. Jest świadomy, że taka bliskość mi przeszkadza, więc tym bardziej jestem na niego zła. On się bezkarnie mną bawi, sprawdza moją reakcję na jego obecność, z resztą - nie pierwszy raz. 

Spoglądam na jego twarz i w tym samym momencie odrywa wzrok od książki. Nagle powietrze robi się gęste i robi mi się sucho w gardle. To wszystko trwa kilka sekund, jednak dla mnie jest to wieczność. Oboje milczymy, przyglądamy się swoim twarzom, lustrujemy się na wylot. Muszę przyznać, że jest w nim coś interesującego, coś co sprawia, że w tym momencie nie czuję się aż tak bardzo nieswojo. Ale jednak, ta bliskość, oddechy które się mieszają - to dla mnie za wiele. 

- Proszę, odsuń się - szepczę wpatrzona w zielone oczy. 

- Ostatnio bardzo często to powtarzasz - komentuje bez wyrazu. 

- Najwidoczniej twoje działania zmuszają mnie do tego - nie wiem dlaczego wciąż szepczę, jakbym chciała zachować to tylko dla nas.

Po chwili odsuwa się ode mnie, a zamiast papierosów i mięty znów czuję zapach starych książek. Odchodzę od regału i zmierzam w stronę szklanych drzwi prowadzących na balkon, które na szczęście są otwarte i dostarczają mi dawkę świeżego powietrza. Ostatecznie wychodzę na niewielki, ale jakże urokliwy balkon z widokiem na morze. Opieram się o barierkę i spoglądam przed siebie. Przypominając sobie o obecności kieliszka w ręku, przykładam go do drżących ust, aby skosztować alkoholu. 

- Nieładnie jest się tak skradać po cudzym domu - głos Leona dobiega zza moich pleców i nim się oglądam a zielonooki stoi obok mnie, tym razem jednak zachowując dystans. 

- Nie skradam się, Pani Forkas zaproponowała, żebym sama obejrzała dom - rzucam nie patrząc na niego. Następuję chwila ciszy, którą niestety przerywa swoim dźwięcznym głosem.

- Włochy są piękne - przerywa, jednak za chwilę kontynuuje - Robiłem staż w Rzymie, dlatego znam to miejsce i niektórych ludzi.

Marszczę brwi zadziwiona jego wyznaniem. Dlaczego mi to mówi? Próbuje mnie zagadać a potem znowu rzucić chamskim tekstem?

- Rzeczywiście są piękne, jestem tu pierwszy raz - spoglądam zdezorientowana na Leona - Dlaczego akurat Rzym?

- Mam tutaj daleką rodzinę, więc było to całkiem logiczne i bezpieczne wyjście. Poza tym, staż w Europie bardzo dobrze wygląda w CV - obraca się w moją stronę i patrzy w oczy. Zaczynam się czuć dziwnie dobrze, a co najgorsze zaczynam zapominać o tym, co wczoraj powiedział. Jego wyznanie pozostawiam bez komentarza, oboje wpatrujemy się w krajobraz przed nami. Jednak kiedy zerkam na niego widzę, że patrzy prosto na mnie, co sprawia, że prostuję się i mrugam nerwowo.

- Dobrze ci dzisiaj poszło - mówi po chwili zamyślenia, jednak kiedy nie odpowiadam, dodaje - Mimo, że odrzucono projekt, nad którym długo pracowałem, gratuluję - Odwracam się w jego kierunku całkowicie zdziwiona.

- Dzięki, usłyszeć coś takiego z twoich ust to zaszczyt. Nie wszystko trzeba zmieniać i wyrzucać żeby zadowolić człowieka - przyznaję, na co on prycha.

- Nie do końca się zgadzam, ale tym razem ci się udało - patrzy się to w moje oczy, to na usta. Stresuję się, bo nie wiem co myśli i jaki ma w tym wszystkim cel - Udowodniłaś, że może jednak nie jesteś takim złym wyborem - Oczywiście musiał to dodać. 

- Nikomu niczego nie muszę udowadniać - podnoszę głos i wbijam wzrok w jego zielone oczy, gdybym nim zabijała, z pewnością już by nie żył - W szczególności tobie.

Mężczyzna unosi kącik ust, jakby się uśmiechał, a może jest to grymas - nie wiem. Po chwili jego wzrok pada na mój kieliszek. Nagle zaczyna podchodzić do mnie, a ja mam się na baczności. Gdy jest już blisko mnie, tak że książka którą trzymał 5 min temu nie zmieściłaby się, wyciąga rękę i zabiera mi kieliszek. Zdezorientowana spoglądam na jego poczynania. Potem unosi go i patrząc mi w oczy przykłada do swoich ust i bierze duży łyk, tak że nic już nie zostaje. Z wyrzutem patrzę na niego, to było dziwne. 

- Całkiem niezły - rzuca i wraca do pokoju. 

Idę za nim, widzę jego umięśnione plecy schowane pod białą koszulą, która lekko się pogniotła podczas jazdy samochodem. Mężczyzna odstawia kieliszek na niewielki stolik stojący na środku biblioteczki i odwraca się nonszalancko w moją stronę.

- Jeśli chodzi o wczoraj - zaczyna, a ja wiem, że nie chcę tego słuchać.

- Nie chcę o tym rozmawiać - dukam, z bijącym szybciej sercem. Przed oczami pojawiają mi się wspomnienia z wczorajszego wieczoru, kiedy dosadnie przekazał mi iż jestem nieodpowiedzialna i głupia, co po części jest prawdą, ale nie ma prawa mnie tak nazywać.

- Violetto - mówi spokojnie i patrzy głęboko w moje oczy - Przepraszam, to było nieodpowiednie. Po prostu wiem jakie jest to miasto i co może się stać, jeśli jest się samemu w złym miejscu i czasie.

- Mogłeś przekazać to co o mnie uważasz w trochę milszy sposób - rzucam szybko i udaję się w kierunku drzwi, mijając go. 

On jednak łapie mnie za nadgarstek, ten sam co wtedy, gdy chciałam go uderzyć. Zalewa mnie zimny pot, tak jak zawsze, zaczyna mi być niedobrze, ślina staje się gęstsza. Zatrzymuję się i patrzę na miejsce, którym stykają się nasze ciała. W mgnieniu oka Leon puszcza swój ucisk.

- Przepraszam, nie chciałem tak mocno - zaczyna się tłumaczyć, a dla mnie jest już za wiele przeżyć jak na jedną godzinę. Smutno patrzę mu w oczy, pocierając lekko obolały nadgarstek chłodną dłonią. 

- Muszę iść. 


Powrót do Stanów mija w przyjemnej ciszy. W powietrzu czuć średnią atmosferę, jednak nie mam ochoty się tym przejmować. Na lotnisku, ku mojemu zdziwieniu zastaję ojca. Z wielkim uśmiechem podchodzę do niego i czule przytulam. 

- Co ty tu robisz? - pytam, kiedy odsuwam się od niego.

- Dobry wieczór - witają się jednocześnie moi towarzysze podróży.

- Dobry wieczór - odpowiada im i patrzy na mnie - Postanowiłem odebrać moją córkę z lotniska i przy okazji zaprosić was na kolację. Na pewno jesteście zmęczeni i głodni, a w lodówkach pustki - cały tata, nasz dom był zawsze pełny ludzi. Często odbywały się różne bankiety i kolacje biznesowe.

- Z wielką chęcią - wyrywa się Noah. Można było się spodziewać, że mój przyjaciel nie odmówi wyżerki.

- A Ty Leonie? 

- Ja podziękuję - odpowiada i nie wiem dlaczego, ale czuję, że to z mojego powodu odmawia ojcu. Będąc szczerą, bardzo mi to pasuje. Chciałabym zjeść kolację w spokoju, wśród bliskich, nie myśląc o tym, czy poprawnie się wypowiadam i zachowuję. 

- Nie daj się prosić - ojciec nalega, a ja przewracam oczami. Co na moje nieszczęście dostrzega Verdas.

- Nie wiem czy pańska córka będzie czuła się dobrze w moim towarzystwie - mówi po chwili, przekomarzając się. 

- Violu? - zerka na mnie ojciec.

- Myślę, że - chcę powiedzieć, że mam dużo przeciwko jego obecności, ale z drugiej strony nie chcę mieszać do tego rodziców - jakoś wytrzymam. 

- Wspaniale! 


Po 30 minutach dość szybkiej jazdy zatrzymujemy się pod moim domem rodzinnym. Podczas drogi, jak i w domu często czuję wzrok Verdasa na sobie, jednak nie mam sił, żeby coś z tym zrobić.

- Może pokażesz mi swój pokój? - pyta przy stole rozweselony wcześniej pitym alkoholem Noah.

- Z chęcią, chodźmy - odpowiadam i wstaję od stołu. 

Mężczyzna idzie za mną, nucąc jakąś melodię, co wygląda całkiem komicznie. Gdy znajdujemy się pod drzwiami mojego pokoju sprawdzam, czy aby przypadkiem nikt nie idzie za nami. Kiedy nikogo nie znajduję otwieram drzwi i ruchem ręki zapraszam Noah do środka. 

Wszystko jest w kolorach bieli i pudrowego różu. Tak, różowy był kiedyś moim ulubionym kolorem, więc większość rzeczy jest właśnie różowe. Przyjaciel na widok małych maskotek wydaje z siebie dźwięk rozczulenia, na co się śmieje i uderzam go delikatnie w ramię. 

- To mała ty? - pyta, wskazując na zdjęcie stojące na szafce nocnej.

- Tak, to ja i moja babcia - odpowiadam - Zmarła w tamtym roku, była moją ukochaną osobą na tej ziemi - smutno się uśmiecham, a Noah delikatnie kładzie rękę na moich barkach w geście wsparcia.

To prawda, babcia była moją najlepszą przyjaciółką, osobą która wiedziała o mnie wszystko, prawie wszystko. Bardzo chciałam opowiedzieć jej o wydarzeniach z Londynu, jednak wiedziałam, że jest na tyle słaba, że jej stan może się tylko pogorszyć. Odeszła dzień po swoich 90 urodzinach.

Przez kolejne 30 minut oglądamy moje stare ubrania, zabawki, zdjęcia i śmiejemy się. Cieszę się, że go mam. Tak po prostu. Noah spadł mi z nieba i jestem za to ogromnie wdzięczna. 

- Fajnie tu u Was - mruczy, kiedy oboje leżymy na łóżku i patrzymy w nicość.

- Wiem, uwielbiam tu być.

- To dlaczego jesteś tak rzadko? 

- Ciężko jest udawać przed najbliższymi, że wszystko jest dobrze - szepczę, nawet nie wiem dlaczego. Noah obdarowuje mnie smutnym uśmiechem i łapie za rękę. Skąd w nim tyle dobroci i ciepła?

Niedługo potem podnoszę się z łóżka i widzę, że mój kompan zasnął. Wychodzę więc po cichu z sypialni i schodzę na dół. Przy stole wciąż toczą się rozmowy o biznesie między tata a Leonem. Biorę głęboki wdech i siadam obok mamy, na przeciwko Verdasa. Kobieta czule spogląda na mnie i zakłada niesforny kosmyk za ucho. Przez chwilę mogę poczuć się jak dziecko.

- Wszystko dobrze córeczko? - pyta cicho, by nie zgłuszyć rozmowy mężczyzn. Czuję jednak, że słuchający wypowiedzi taty Verdas przysłuchuje się też naszej rozmowie.

- Tak mamo, wszystko jest dobrze - mówię uspokajająco i kładę głowę na jej ramieniu - Jestem po prostu zmęczona.

- Może nocuj dziś u nas? - proponuje, a moje serce zabiło szybciej ze szczęścia.

- To jest coś, czego potrzebuję - przymykam powieki i oddycham głęboko.

Zapach w moim rodzinnym domu od lat jest taki sam. Woń wanilii połączona z zapachem świeżego drewna, które suszy się przy kominku. Na samą myśl mam uśmiech na twarzy i wszystkie problemy jakby rozmywają się.

Po dwóch godzinach słuchania zawziętej rozmowy Leona i taty postanawiam się położyć. Wstaję od stołu i żegnam się z ojcem buziakiem w policzek. Biorę gorący prysznic i zmywam z siebie wszystkie dzisiejsze emocje. Ciało wycieram przyjemnie miękkim ręcznikiem, ubieram się w piżamę i wychodzę. Ku mojemu zdziwieniu w domu jest już ciemno, co oznacza, że Verdas pojechał już do siebie, a reszta poszła spać. Swobodnie przechadzam się po domu otulonym mrokiem. Jedynym źródłem światła jest tlący się kominek na parterze oraz światło dochodzące z sypialni dla gości. Zaintrygowana zmierzam w tym kierunku, drzwi nie są do końca zamknięte i przez niewielką szparę jestem w stanie dostrzec, co dzieje się w pokoju.

Szeroko wytrzeszczam oczy, kiedy widzę zdejmującego koszulę Leona. Stoję jak zahipnotyzowana widząc jego pięknie wyrzeźbione ciało. Po zdjęciu koszuli mężczyzna kilkukrotnie przeczesuje włosy i muszę przyznać, że fizycznie - Leon jest w moim typie. Nie szukam nikogo, sądzę że dopiero kiedy nie szukasz drugiej połówki, ona nieoczekiwanie się pojawia. Poza tym, wygląd to nie wszystko. Co z tego, że Leon wygląda jak z okładki magazynu GQ, jeśli jest tak złą osobą. Dziwię się ojcu, że wybrał go jako swojego współpracownika.

Czuję wypieki na policzkach i źle mi z tym, ponieważ nie umiem oderwać wzroku od mężczyzny. Przyglądam się, gdy stojąc bez koszulki, w samych spodniach od garnituru przegląda coś w telefonie. Ostatecznie otrząsam się i wracam do łazienki. Cicho zamykam drzwi i spłukuję twarz zimną wodą, z nadzieją że otrzeźwi moje myślenie oraz zneutralizuje rumieńce. 

Dlaczego myślę w ten sposób? Co prawda, jestem tylko człowiekiem i to normalne, że pociąga mnie do innych osób, w tym przypadku mężczyzn. Jednak to, jaki jest i jak się wobec mnie zachowuje powinno skutecznie odstraszać myśli, które przed chwilą się pojawiały. Poza tym - dlaczego został na noc? Odpowiedź jest prosta - ojciec nalegał.

Widząc w lustrze, że zimna woda nie zneutralizowała zarumienienia, postanawiam udać się na taras, chłodny, wieczorny wiatr z pewnością mnie ostudzi. Tak też robię - po cichu, w jedwabnej białej piżamie ruszam na dół, a następnie jednym ruchem otwieram masywne szklane drzwi. Stąpam boso po cholernie zimnej podłodze i czuję jak po całym moim ciele przechodzi dreszcz. Zerkam na ręce i widzę gęsią skórkę, otulam się więc własnymi ramionami. Podchodzę do barierki i opieram się o nią biodrem, czuję jak chłód łagodzi upał moich policzków. No cóż, jestem tylko człowiekiem..

- Dlaczego nie śpisz? - ten głęboki głos poznam wszędzie. Jednak mimowolnie podskakuję przestraszona. Mam na sobie jedynie skromną piżamę, przez którą z pewnością prześwitują obkurczone od zimna sutki. Trzeba było wziąć szlafrok.. Jeszcze mocniej okrywam się własnymi ramionami, by zakryć piersi. Jedynym źródłem światła jest księżyc, którego jasność pozwala na całkiem dobre orientowanie się w przestrzeni. 

- Dlaczego tu jesteś? Co ty robisz? - pytam nie obracając się do tyłu. Wiem, że stoi za mną, całkiem niedaleko.

Słyszę dźwięk zapalniczki i już nam odpowiedź na moje pytanie. Nie lubię, kiedy ktoś pali w moim towarzystwie. W moim domu nigdy nie było palaczy, może mój brat w okresie buntu, ale było to sporadyczne. Mój epizod z paleniem kończył się na imprezach w liceum. Obserwując codziennie Leona widzę, że palenie jest jego nałogiem, nieodłączną częścią jego dnia, może i każdej godziny. Po chwili słyszę jak oddycha głośno i miarowo, co oznacza, że zaczął palić. Nim się oglądam, dym z papierosa owiewa moje nozdrza. 

- Wyszedłem się przewietrzyć - mówi, gdy pojawia się dwa kroki ode mnie, tuż obok - Twój ojciec zaproponował mi nocleg. Kilka razy nocowałem tu po długich rozmowach, kiedy firma miała problemy. Jednak nigdy cię tu nie spotkałem. 

Odwracam głowę w jego stronę i dzięki światłu księżyca dostrzegam jego nagi, umięśniony tors. Verdas stoi tak blisko mnie w samych spodniach dresowych, dodatkowo nisko opuszczonych na biodrach. Między palcami lewej dłoni trzyma papierosa, muszę przyznać, że ten widok jest bardzo pociągający. Ale jest też krępujący, co sprawia, że pośpiesznie zamykam oczy i odwracam głowę.

Kiedy ponownie je otwieram Leon siedzi już na murku, z nogami opuszczonymi na miękką trawę. Przez chwilę biję się z myślami, ostatecznie jednak zajmuję miejsce obok niego, w całkiem niewielkiej odległości.

- Da się przewietrzyć paląc? - komentuję kąśliwie wskazując na papierosa. Na moją uwagę cicho prycha i odwraca twarz w moim kierunku.

- Powiedzmy, że jest to inna forma wietrzenia - zerka na mnie spod swoich długich i gęstych rzęs - Chcesz? - dodaje po kolejnym zaciągnięciu się i kieruje papieros w moją stronę. 

- Nie, dzięki.

- Nie wiesz, co tracisz.

- Zyskuję dodatkowe minuty życia - nie wiem skąd we mnie tyle odwagi na takie komentarze, może jestem zbyt zmęczona, żeby myśleć o odpowiednim słownictwie. 

- Może właśnie o to chodzi - mruczy cicho i dam sobie uciąć rękę, że w jego głosie słyszalny jest smutek. 

Zdezorientowana słowami wspólnika, badam jego twarz. Kilka zmarszczek wokół oczu i na czole, których wcześniej nie miałam okazji zobaczyć sprawiają, że wydaje się być bardziej ludzki. Ciekawe dlaczego to powiedział. Wnioskuję, że nie tylko moje życie nie jest usłane różami, ale jego słowa są dość wymowne. Nie patrzy już na mnie, jego wzrok skierowany jest przed siebie, w ciemność.

- Dziś pełnia - ruchem głowy wskazuje potężny i jasny księżyc.

- Czyli będzie ciężko zasnąć - komentuje bardziej do siebie niż do niego. 

To prawda, pełnia negatywnie wpływa na mój sen. Zaśnięcie równa się z dwugodzinnym rzucaniem się po łóżku. Nagle przypominają mi się samotne noce w Londynie, zaraz po wydarzeniach,  o których chciałabym zapomnieć. Wtedy nie potrzebowałam pełni, by mieć trudności ze snem. Chcąc odpędzić wspomnienia skupiam wzrok na papierosie i wyciągam po niego rękę. 

- Mogę? - mówię i kątem oka widzę zdezorientowana twarz wspólnika.

 Jego usta wykrzywiają się w coś podobnego do uśmiechu. Rozumiem to jako pozwolenie i pewnie biorę papieros w palce, tym samym lekko muskając ciepłe dłonie mężczyzny. Obserwuje on drogę przedmiotu aż do moich ust, a samą czynność zaciągania się podziwia z szokiem wypisanym na twarzy. Widząc to wszystko pośpiesznie wypuszczam tytoniowy dym z płuc. 

- No nieźle - komentuje z rozbawieniem na twarzy. Jego oczy wyglądają inaczej niż 2 minuty temu, są jaśniejsze, bardziej przyjazne. 

- To nie jest mój pierwszy papieros w życiu - ponownie przykładam przedmiot do ust i zaciągam się. Przyznaję, daje to jakieś ukojenie. 

- Jestem pod wrażeniem, nie masz najmniejszej duszności - wnikliwie patrzy na moje usta i pojawiający się w nich co kilka sekund papieros. Robi się coraz dziwniej...

- W młodości zdarzało mi się zapalić - przewracam oczami i mimowolnie na twarzy pojawia mi się uśmiech.

- Młodości? Rozumiem, że teraz uważasz się za starą - prycha - Ile masz lat? 21? - nie wiem czy mówi poważnie. 

- 25 - odpowiadam niepewnie.

- No właśnie, o starości pogadamy jak będziesz w moim wieku - rzuca i trochę brutalniej niż ja, zabiera mi papieros z dłoni. Znów się zaciąga, jednak tym razem patrzy mi w oczy i ok, to jest mocne.

- A Ty? - pytam po chwili milczenia.

- A na ile wyglądam? - nie spuszcza mnie z oczu.

- 28 - rzucam, chociaż tak naprawdę myślę, że jest znacznie młodszy.

- 29.

- Pomyliłam się tylko o rok - zaznaczam i ciepło się uśmiecham. 

Następuje cisza. Żadne z nas się nie odzywa, ale  z jakiegoś powodu patrzymy sobie w oczy. Jego spojrzenie jest bardzo przyciągające, obezwładnia mnie do szczytu możliwości. Jednocześnie jestem tym przestraszona, ale też tak bardzo nie chcę, by przestał. Nasze spojrzenia odrywają się od siebie dopiero gdy gasi ledwie tlący się przedmiot. Odkłada pet na zimną podłogę i jestem pewna, że nie zapomni go wziąć ze sobą. Jest pedantem. 

- Zachowujesz się inaczej - stwierdza po chwili.

- Co masz na myśli? - pytam, mimo, że wiem o co mu chodzi. Wzdycha ciężko.

- Jesteś spokojniejsza, nie spinasz się już przy mnie - mówiąc to patrzy na księżyc, a ja mogę przyglądać się jego twarzy z profilu. 

- Kwestia ilości wspólnie spędzonego czasu - chcę go jakoś zbyć, temat robi się niewygodny. 

 - Chciałbym dowiedzieć się, co ukrywasz.

- Nie rób tego - mówię cicho, ślina robi się coraz gęstsza, a serce przyspiesza swoją pracę. A było tak zwyczajnie...

- Czego? - ponownie zwraca się do mnie twarzą, widzę jak marszczy brwi.

- Nie brnij w to, w co nie chcą żebyś brnął - z pewnością chłód w moim głosie jest wyczuwalny.

Mam wrażenie, że toczymy pewnego rodzaju wojnę na spojrzenia. Bez przerwy wpatrujemy się w siebie. Mężczyzna głośno wzdycha i mówi:

- Ciężko mi się z tobą pracuje - odrywa wzrok od moich oczu, żeby rozejrzeć się po ogrodzie - Nie umiem zrozumieć wielu twoich zachowań, boisz się mnie.

- Czasem dajesz mi do tego powody - staram się opanować głos, patrzę na swoje chude dłonie - urządzasz jakieś dziwne próby, testowanie mnie w różnych sytuacjach. To nic nie wnosi, nic ci nie da.

- Violetto. Próbuję cię rozgryźć - jego głos też zaczyna być nerwowy. Czuję, że ta rozmowa musi się skończyć.

- Więc przestań - warczę, mimo, że nie miałam tego w planach. 

Podnoszę się na równe nogi i otrzepuję z pośladków drobne cząstki kurzu. Ku mojemu zdziwieniu Leon również wstaje. Staram się na niego nie patrzeć, co jest ciężkie bo czuję jego palący wzrok na sobie. Wieje chłodny wiatr, jednak teraz jest mi to bardzo potrzebne do uspokojenia nerwów. 

- Porozmawiajmy.

- Nie wiem czy chcę rozmawiać z osobą, która - biorę głęboki wdech. Zbieram w sobie resztki sił i patrzę mu w oczy. On też na mnie patrzy. 

- Która? 

- Która myśli, że jestem nieodpowiednią osobą na to stanowisko. Właśnie od tego wszystko się zaczęło. Więc nie dziw się, że nie potrafię się otworzyć. Ba! Ja nawet nie potrafię swobodnie przebywać w twoim towarzystwie - mój krótki monolog wydaje się nie robić na Verdasie dużego znaczenia. Milczy, więc przewracam oczami i biorę parę głębokich wdechów.

- To, że tak myślę, nie powinno mieć wpływu na twoje zachowanie - podnosi głos.

- Ale ma! Widzisz, nawet nie zaprzeczasz - kręcę głową z niedowierzania. 

- Ja - zaczyna - Po prostu jesteś bardzo młoda, nie masz doświadczenia. Ta firma jest dla mnie całym życiem i nie chciałbym, aby rozpadła się przez złe decyzje osoby zarządzającej.

- Nawet mnie nie poznałeś, a już zdążyłeś wyrobić opinię - zaczynam iść do tyłu, w kierunku drzwi. Ta rozmowa wydaje się być bezsensowna.

On jednak nie odpuszcza i zbliża się do mnie, idąc w moim kierunku. Jego wzrok z mojej twarzy zjeżdża w dół, na chwilę się zatrzymuje i ponownie wraca do oczu. Wiem, że patrzył na moje sterczące od zimna sutki, a ja ponownie przeklinam się za to, że nie wzięłam żadnego okrycia. Jednak chcąc wyjść z twarzą udaję, że nie wiem gdzie zbiegł przed chwilą jego wzrok i trzymam ręce wzdłuż ciała. Ostatecznie zatrzymuje się bardzo blisko mnie, nic nie mówi. Jego naga klatka piersiowa dotyka moich sutków, powietrze robi się coraz cięższe. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie nie boję się go, może nie znamy się zbyt dobrze, ale jest w nim coś, co sprawia, że wiem iż nie zrobi mi krzywdy. 

Z każdej strony otacza nas cisza, słychać tylko dźwięk liści kołyszących się na dość silnym wietrze. Wiem, że właśnie oblewam się rumieńcem. Nie jestem przyzwyczajona do takiej bliskości z mężczyzną. Oboje ciężko oddychamy, jednak żadne z nas nie odsuwa się. Dlaczego? Czy to kolejna próba przygotowana przez Verdasa?

Moje oczy podróżują między jego oczami a innymi elementami twarzy. Znów jesteśmy bardzo blisko. Widzę bliznę na łuku brwiowym, która dawno zdążyła się rozjaśnić, lekki zarost, którego jutro rano już nie będzie. Widzę też pełne, malinowe  usta, które nagle zwilża językiem. Dlaczego chciałabym sprawdzić jak smakują? Szybko mrugam powiekami, to reakcja mojego organizmu na sytuacje stresowe. Moje ciało stoi jak wryte i nie ma sił ani chęci się ruszyć. Ale dlaczego on też to robi? W mojej głowie pojawiają się coraz nowsze pytania. Z każdym głębokim oddechem ocieram piersiami o jego tors, ta bliskość jest przytłaczająca, ale tak bardzo magnetyzująca. 

- Musi być Ci zimno - mówi cicho. 

Jego oddech, który z pewnością tak jak mój, pachnie papierosami i nigdy wcześniej ten zapach tak bardzo mi się nie podobał.. Głośno połykam ślinę i zastanawiam się nad odpowiedzią. Na sekundę otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zabrakło mi języka w gardle, a więc ponownie je zamykam. Leon nie jest mi dłużny, dokładnie ogląda moją twarz, jestem ciekawa jakie ma spostrzeżenia, co myśli. Tego jednak z pewnością się nigdy nie dowiem. Nerwowo przygryzam wargę, a potem z impetem puszczam ją z między zębów. W tym momencie Verdas bierze jeszcze głębszy wdech. Co ja wyprawiam.. 

- Jest - dukam cicho, trzepocząc rzęsami. 

Wyczuwalne napięcie doprowadza mnie do szału. Nie wiem dlaczego ale, chciałabym, aby był jeszcze bliżej mnie. Czy można to już nazwać hipokryzją? Z jednej strony boję się bliskości ze strony mężczyzn, z drugiej zaś łaknę jej ze strony Leona. 

- Myślałem, że się mnie boisz - nachyla się nad moje ucho, by to powiedzieć. Potem znów się prostuje, aby zatopić się w moich oczach. 

Zaczynam się powoli odsuwać, ale on idzie krok w krok za mną. Bliskość między naszymi ciałami nie maleje, czasem nawet zwiększa się. Nagle czuję, że uderzam o coś za sobą, coś zimnego na całej długości dotyka moje plecy i uda. Na chwilę odwracam wzrok, by sprawdzić gdzie jestem. Stoję pod ścianą, a Leon jest tuż przy mojej twarzy. Nie czuję nacisku z jego strony, jednak oddychając nasze piersi się zderzają. Kosmyk włosów opada mi na twarz, więc szybko unoszę rękę, by go założyć za ucho. Nieumyślnie, ręka w drodze powrotnej ociera się o nagą klatkę piersiową mężczyzny. Jego skóra wręcz parzyła moja chłodne palce. Skąd we mnie tyle odwagi?

- Ja też tak myślałam - mówię szczerze, po długiej, ale przyjemnej ciszy.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka