poniedziałek, 27 czerwca 2016

< WAŻNE >




Hej!
Od dłuższego czasu się nad tym zastanawiałam i w końcu nadszedł ten dzień.
Nie mówię tu o odejściu czy coś :)

Chciałabym zorganizować konkurs na One Shot!
Serdecznie zapraszam do wzięcia udziału nawet Anonimowych Czytelników, którzy nie posiadają bloga. Wystarczy, że wysyłając pracę podadzą swoje imię lub nick :)

Co powinniście wiedzieć:
- konkurs rozpoczyna się od dnia dzisiejszego,
- jedyne ograniczenie jest takie, że OS ma dotyczyć Leonetty/Jortini - nic więcej :D
- jeśli dotrą do mnie mniej niż 4 prace - konkurs się nie odbędzie,
- OS może być napisany specjalnie na tą okazję lub napisany i opublikowany wcześniej na Twoim blogu,
- prace wysyłajcie na e-maila -> violettavilukc@gmail.com
- są wakacje, więc każdy ma dużo wolnego czasu, dlatego też konkurs trwa do 11 lipa. Macie więc 2 tygodnie :) Mam nadzieję, że się wyrobicie, ponieważ później wyjeżdżam,a chciałabym mieć wszystko zakończone. Jednak możliwe, że termin zostanie przesunięty :)
- tak jak to zazwyczaj bywa, zostaną wyłonione 3 najlepsze OS,

Nagrody

1 miejsce 
- publikacja OS na moim blogu,
- dedykacja 3 rozdziałów,
- promocja bloga w 2 rozdziałach

2 miejsce
- publikacja OS na moim blogu,
- dedykacja 2 rozdziałów,
- promocja bloga w 1 rozdziale

3 miejsce
- publikacja OS na moim blogu.
- dedykacja rozdziału




Mam nadzieję, że znajdą się chętni na wzięcie udziału w konkursie. Jeśli nie będzie wystarczającej liczby osób, po prostu konkurs pójdzie w zapomnienie. 
Życzę weny i powodzenia :*
Czekam na Wasze prace Kochani!

Violetta Vilu 



niedziela, 12 czerwca 2016

.04.



Rozdział dedykuję Mar tyna 

Z prędkością światła wchodzę do ponurego apartamentu. Zapalam światło wszędzie, gdzie się da. Nienawidzę mroku, ponieważ wówczas po prostu boję się własnych myśli, które w takich warunkach są jeszcze bardziej słyszalne. Boję się wytworów mojej chorej wyobraźni, która mną tak pomiata. 
Zsuwam ze stóp szpilki i zmierzam do łazienki. Biorę prysznic i owijam się ręcznikiem. Panującą cisze przerywa dźwięk mojego telefonu. 
- Słucham? - mówię, kiedy odbieram.
- Vilu! - słyszę głos mojej przyjaciółki.
- Hej Rey - witam się, w tym samym czasie wycierając ciało - Co u ciebie?
- U mnie wszystko po staremu, ale wiem przecież, że u ciebie zaszły wielkie zmiany.
- Ta - mruczę.
- Ok, opowiesz mi dziś wieczorem - ogłasza dumnie, a moje brwi ściągają się, gdyż zastanawiam się, co może oznaczać jej wypowiedź. 
- Nie rozumiem - mówię po dłuższej chwili ciszy.
- Zabieram cie na imprezę i nie ma żadnego "ale"!
- Rey...
- Cicho! Będę o 20.00- w jej głosie słychać radość. 
- Jeremy też przyjdzie? - pytam się. W głowie mam nadzieję, że odpowie "nie", ponieważ moja relacja z jej narzeczonym nie jest zbyt dobra. 
- Tak - mówi ostrożnie, jakby czekała na mój wybuch. To jednak się nie dzieje. Jedyne co robię, to żegnam się i rozłączam. 
Jest godzina 18.00, a ja jestem w rozsypce. Prędko zaczynam się ubierać.
Ja i Jeremy nie lubimy się. Wynika to z faktu, że znamy się od dość dawna. Tak naprawdę ja, on i Rey byliśmy najlepszymi przyjaciółmi od przedszkola. Wszystko robiliśmy razem. Razem przeżywaliśmy pierwsze miłości, rozstania. Razem rośliśmy i dojrzewaliśmy. Od dłuższego czasu zauważałam dziwne zachowanie Jeremiego wobec mnie. Jak się potem okazało, zakochał się we mnie. Ja jednak nie odwzajemniałam jego uczuć. Kochałam go, ale jako przyjaciela. Poza tym musiałam wyjechać na studia do Londynu. Podczas nauki za granicą, kontakt utrzymywałam jedynie z Rey. Po traumatycznych przeżyciach i ukończeniu studiów wróciłam do rodzinnego miasta. Chciałam wyżalić się najbliższej przyjaciółce, jednak zastałam ją, lecz w związku z moim, jak wówczas już sądziłam, byłym przyjacielem. Oczywiście, nie miałam nic przeciwko temu związkowi, ale potrzebowałam wsparcia Rey. Jednak Jeremi uświadomił mnie, że nie mam czego szukać u niego. Można też powiedzieć, że zakazał mi spotykania się z jego dziewczyną, a moją przyjaciółką, co było totalną paranoją. Rozumiałam jego żal do mnie, ale nie odcinanie mnie od Rey. Wówczas byłam bardzo słaba psychicznie, więc szybko się poddałam. Nie opowiedziałam o zdarzeniach z Londynu nikomu. Ostatecznie, Jeremy wciąż ma do mnie żal za odrzucenie, a ja do niego, za ograniczanie kontaktów z Rey. Nie umiemy przebywać długo w jednym pomieszczeniu, a co dopiero normalnie rozmawiać. Nie raz próbowałam wszystko wyjaśnić. Nie mogłam i wciąż nie mogę patrzeć na smutną Rey. Jej dwie najbliższe osoby nie akceptują się nawzajem. Musiałam pogodzić się z rozczarowaniem. Ale chyba zrobiłam co mogłam...

Ubrana w jeansy z dziurami i białą koszulę otwieram drzwi przyjaciółce i jej narzeczonemu. Buziakiem w policzek witam się z Rey, a do chłopaka mruczę ciche "hej". Szybko maluję usta krwistą pomadką i ponownie tego dnia maskuję cienie pod oczami. Gotowi wychodzimy z apartamentu. 
W klubie czuć przede wszystkim alkohol i pot. Można też wyczuć nutkę seksu, który z pewnością niektórzy ludzie uprawiają w toaletach. Trzymając dłoń przyjaciółki przeciskam się przez tłum. Kiedy w trójkę znajdujemy się przy barze, czuję się jak za dawnych lat. Lecz kilka rzeczy się zmieniło. Teraz Jeremy nie akceptuje mojej obecności, a ja nie akceptuję i przeraża mnie myśl, o tych wszystkich mężczyznach znajdujących się w klubie. Mam dopiero 23 lata, a czuję się jak 40-latka z ciężkim plecakiem doświadczenia życiowego. 
Wszyscy zamawiamy po drinku, a ja wytrzeszczam oczy, kiedy widzę Noah po drugiej stronie długiego baru. 
- Szefowo! - słyszę jego krzyk, kiedy mnie też zauważa. Posyłam mu szczery uśmiech i zaraz potem mężczyzna stoi obok nas.
- Co ty tutaj robisz?! - próbuję przekrzyczeć muzykę.
- Chyba to samo co ty! - odpowiada i obejmuje mnie ramieniem. Zaraz potem się spina, jakby zrobił coś złego i spogląda mi w oczy - Mogę tu trzymać rękę? 
- Dlaczego nie?
- Jesteś moją szefową, nie wiem czy jest to "profesjonalne" - kiedy mówi ostatnie słowo, palcami udaje cudzysłów. Wiem, że mówiąc to, udaje Verdasa, dlatego też wzdrygam się. Biorę kilka głębokich wdechów, próbując o nim szybko zapomnieć. Ten wieczór ma być udany.
- Daj spokój - mówię i posyłam mu uroczy uśmiech. Zaraz potem przedstawiam swojego asystenta Rey i Jeremiemu. Wydaje mi się, że od razu go polubili. Ale jak można nie lubić tak uroczego geja? 
Oczywiście, od razu sygnalizuję przyjaciołom, że jest on homoseksualny. Wówczas widzę na twarzy mojego byłego przyjaciela ulgę. 
Po dłuższej rozmowie postanawiamy pójść potańczyć. 
- Proszę, tylko mnie nie zostawiaj - mówię na ucho Noah, kiedy przeciskamy się między ludźmi. 
- Twoja prośba jest dla mnie rozkazem, szefowo - krzyczy, śmiejąc się. Przewracam oczami, ponieważ pomimo próśb, wciąż mnie tak nazywa. Zaraz potem zaczynamy tańczyć. Dobrze się bawimy, a ja dzięki niemu zapominam o otaczających mnie mężczyznach. Jednak kiedy czuję jakąś dłoń na plechach, zamieram. Noah od razu zauważa strach w moich oczach i z ciekawością mi się przygląda. 
- Ta pani dziś tańczy tylko ze mną - ogłasza mój asystent, a zaraz potem dłoń znika.

- Nie wiem jak jutro wstanę do pracy - marudzi Noah, kiedy siedzimy w loży, pijąc kolejnego drinka - Może dasz mi wolne? - pyta, udając szczeniaczka. 
- Zapomnij - mówię, kręcąc przecząco głową.
- To ja się zwalniam - prycha i odwraca się ode mnie. Ja tylko i wyłącznie śmieję się z jego zachowania. 
- Cóż za strata - krzyczę w jego kierunku, a on wciąż udaje naburmuszonego. 
- A żebyś wiedziała - rzuca w moim kierunku, lekko się obracając - A mogę przyjść na 9.00? 
- No dobrze - ulegam, wciąż się uśmiechając. 
- Dziękuje, jesteś wielka! - piszczy jak kobieta i mocno mnie przytula. Zaraz potem pogrąża się w rozmowie z Jeremim.
- A więc? - słyszę i obracam się w stronę Rey - Jak w pracy?
Momentalnie spoglądam na zegarek, który wskazuje 00.30. Chwile później przed oczami staje mi postać Leona Verdasa. Na moment zamykam oczy, by odgonić myśli o nim. 
- Dużo by opowiadać - odpowiadam w końcu. 
- Mam czas - dodaje zachęcająco Rey.
- No dobrze.
Tak oto przedstawiam jej wszystko, co działo się przez kilka ostatnich dni. Potem postanawiamy wrócić do domów. Jak się okazuje, Noah mieszka niedaleko mnie, więc decydujemy się na wspólny powrót. Czule żegnam się z przyjaciółką i machnięciem ręki z Jeremim. Nim się spostrzegam, Noah ciągnie mnie w stronę parku. Noc jest ciepła, więc postanawiamy się przejść i dodatkowo ocucić się lekko od nadmiaru alkoholu. 
Nagle, kiedy znajdujemy się na mostku, idealnym miejscu dla zakochanych par, Noah zatrzymuje się. 
- Co robisz? - pytam, gdy mężczyzna podchodzi do barierki i opiera się o nią. 
- Dziwnie się zachowujesz - przyznaje patrząc mi w oczy.
- Nie rozumiem.
- Dlaczego w taki sposób reagujesz na mężczyzn? - pyta całkiem poważnie, a moje serce przyspiesza.
- Jaki?
- Oh, proszę cie Vilu. Nie jesteś trudna do rozszyfrowania - przewraca oczami, a ja wciąż milczę - Powiesz mi? - Noah podchodzi bliżej i łapie mnie za rękę.
- Nie umiem - szepczę, wciąż patrząc na ziemie. On chwyta mój podbródek, ponieważ chce, bym patrzyła mu w oczy.
- Vilu, chciałbym ci pomóc..
- Mi już nikt i nic nie może pomóc - mówię smutno - Chodźmy już, jutro praca, a oboje musimy być na 8.00.
- Jak to?! Powiedziałaś, że mogę przyjść na 9.00! - sprzecza się Noah. Jego głos jest piskliwy, jak u kobiety, ale jest to jego atut.
- Przykro mi, ale się rozmyśliłam - wyszczerzam się i idę dalej. 
- No weź się zlituj... - słyszę jęki, na co jedynie przewracam oczami.


Następnego dnia z trudem podnoszę się z łóżka. Po szybkim śniadaniu, ubraniu i pomalowaniu się, wychodzę z domu. Pod firmą jestem po 15 minutach. W lobby spotykam Mię, z którą przeprowadzam krótką rozmowę. Następnie zmierzam do windy i po niespełna minucie jestem na swoim piętrze. W biurze oddycham z ulgą, ponieważ cały czas obawiałam się spotkania Verdasa. 
Gdy siedzę przy biurku i odczytuję maile, drzwi się otwierają, a z nich wyłania się Noah z wielkim grymasem na twarzy.
- Nie lubię cie - syczy i trzaska drzwiami. Ja tylko zaczynam się śmiać, ponieważ jest 8.00, a on ma ogromnego kaca. 
- Tez cie uwielbiam Noah - puszczam mu oczku, a on siada na znajdującej się na przeciwko mnie kanapie - Jakie zadania na dziś? 
- Wyleczyć kaca - mruczy i pociera palcami skroń, z nadzieją, że to mu pomoże.
- A poza tym? 
- Kac morderca, nie ma serca Vilu! Dziś niczego nie robi - mówi, gestykulując.
- Biedaczku - uśmiecham się czule - A tak na poważnie?
Noah wyciąga kartkę i kładzie ją na biurko. Spoglądam na nią i stwierdzam, że dziś muszę tylko spotkać się z Verdasem. A może aż? 
- Wszystko ok? - pyta się, gdyż pewnie zauważył moją bladą twarz. 
- Tak, w porządku - mówię i lekko unoszę kąciki ust. 
- Wiesz, już nigdy nie będę mieszać różnego rodzaju alkoholi. A poza tym, ty masz całkiem dobrą głowę do picia! - oznajmia, śmiejąc się. W tym samym momencie drzwi się otwierają, a w progu pojawia się nikt inny jak sam Verdas. Na twarzy nie ma żadnych emocji. Jakby był z kamienia. 
- Witam - mruczy, na co nawet mu nie odpowiadam. Po prostu, nie widzę w tym sensu. 
- Mogę w czymś panu pomóc? - syczę, cała spięta.
- Tak, ale w cztery oczy - mówi, przenosząc wzrok na rozłożonego na kanapie Noah. Asystent wydaje z siebie jęk i z trudem się podnosi. Kiedy znika na drzwiami, denerwuję się jeszcze bardziej.
- Więc? - pytam - Myślałam, że spotkanie mamy dopiero o 12.00 - staram się być odważna i niewzruszona jego obecnością w moim biurze.
- Chciałem - zaczyna, ja jednak mu przerywam.
- Chciał pan mnie sprawdzić?! Czy przypadkiem nie spóźniłam się do pracy! - Wkurzona, to mało powiedziane. Jestem wściekła. A ten gnojek wciąż stoi i nawet nie próbuje protestować - Proszę stąd wyjść - dodaję. 
Jednak on podchodzi do mojego biurka i tak jak ostatnio, nachyla się w moją stronę.
- Czy pani jest odpowiedzialna? 
- Do czego pan zmierza - mruczę, zniesmaczona jego bliskością.
- Wczoraj do później pory pijaństwo w klubie, a teraz praca? To chyba nie jest zbyt dobre połączenie.
- Niech pan się zajmie swoim życiem - syczę - Może mi pan wytykać błędy na temat pracy, ale moim życiem po niej, proszę się łaskawie nie zajmować! 
Mężczyzna prycha i wychodzi, trzaskając drzwiami. W oczach pojawiają się łzy, a ja nerwowo obracam w dłoni ołówek. 


Kiedy wybija 12.00 zaczynam się denerwować. Spotkanie ma się odbyć w jego gabinecie, więc czym prędzej wstaję z fotela i wychodzę na korytarz. Nie mam zamiaru dać mu powodów do szydzenia ze mnie lub wytykania błędów. 
Gdy stoję pod jego drzwiami, głęboko oddycham. Nieśmiało pukam w drewno i wchodzę. 
- Proszę usiąść - rzuca w moim kierunku. 
Jego biuro jest niewiele mniejsze od mojego. Siadam na skórzanej kanapie przy stoliku do kawy i czekam, aż coś do mnie powie.
- Tu są umowy, które musisz podpisać - podaje mi dokumenty, a ja zabieram się za podpisywanie, ponieważ nie chcę na niego patrzeć. Sama jego obecność jest okropna. 
- To wszystko? - pytam, po wykonaniu czynności.
- Nie - oznajmia i siada obok mnie, dlatego też serce zaczyna mi szybciej bić.
- Więc? - staram się, by mój głos się nie trząsł. 
- Miejsce, w którym ma powstać nowe boisko dla młodzieży jest prawie gotowe do zagospodarowania - mówi obojętnie, patrząc na mnie. Jego oczy są przepełnione zielenią. Muszę przyznać, że nigdy nie widziałam tak pięknych tęczówek. Ale co z tego, skoro to taki dupek? 
- A gdzie się ono znajduje?
- Kilkaset metrów na północ - mówi, podnosząc rękę w moją stronę. Chciał wskazać kierunek, a ja poddałam się odruchowi. Zamykam oczy, marszczę twarz i skulam się, jakbym czekała na uderzenie. 
Kiedy zdaję sobie sprawę, co robię, momentalnie otwieram oczy. Napotykam jego zaciekawione spojrzenie. Prostuję się i gładzę spódniczkę. 
- Czy pani myślała, że panią uderzę? - mówi niesamowicie poważnie. Mogę też wyczuć niepokój, który od niego bije. Głośno przełykam ślinę i kręcę przecząco głową. Następnie szybko wychodzę z jego biura, a jedyne co chcę zrobić, to schować się i płakać.




Hej!
Dziś szybciutko.
Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu!
Jest chociaż trochę ciekawie? 
Bo mam lekkie wątpliwości...

Życzę miłego tygodnia i do następnego rozdziału Kochani!

KOMENTUJCIE!

Buziaki!
Olaaaa

:*

sobota, 4 czerwca 2016

.03.



Rozdział dedykuję wszystkim, którzy skomentowali mój ostatni post ♥



Do apartamentu wracam cała roztrzęsiona i zapłakana. Bezsilnie zdejmuję biżuterię i ubrania. Biorę odprężający prysznic. Słone łzy przemierzające moje policzki mieszają się z słodką wodą spływającą po mojej twarzy i ciele. 
Próba bycia silną jest cholernie trudna, ale nie niemożliwa do zrealizowania. Jednak by być nieugiętą, muszę posiadać podstawę. A podstawą jest dobra psychika, której niestety nie mam. Wydarzenia z przeszłości odbijają się właśnie teraz. Nieufność, strach, ból, lęk, smutek, obrzydzenie, niepewność, żal... To wszystko buzuje w mojej głowie i nie pozwala na normalne funkcjonowanie. Ile bym dała, żeby moje losy potoczyły się inaczej, by pewne osoby w ogóle nie pojawiały się w moim życiu, aby moje życie nie było przepełnione tym, czy jest przepełnione teraz. Lecz muszę radzić sobie z problemami, udawać, przekonywać innych o tym, że jest dobrze. Innych, ale i siebie samą. 
Nikt tak naprawdę nie wie, co działo się w niedalekiej przeszłości. Chyba nie jestem gotowa na to, by z kimś o tym porozmawiać. Z pewnością zauważalna jest moja przemiana, jednak każdy milczy. Wszyscy mają swoje problemy, a ja nie chcę dokładać swoich. Jestem odpowiedzialna za swoje decyzje, te dobre, jak i te złe. Czasu nie cofniesz, więc żal pozostaje do dzisiaj.
Owinięta białym ręcznikiem suszę włosy i nakładam na twarz krem. Przebrana w piżamę wchodzę pod kołdrę, a moje myśli NIE są z szatynem, którego tak po prostu się obawiam.

Moje lakierowane szpilki, które dziś dobrałam do ołówkowej spódnicy i białej koszuli dźwięcznie stukają o posadzkę w lobby. Witam się z Mią i zmierzam ku windzie. Kiedy znajduję się na 14 piętrze zmierzam do swojego biura. Pora nałożyć maskę - myślę, otwierając drzwi.
Siadam na wygodnym fotelu i włączam komputer. Po chwili słyszę pukanie.
- Proszę - odpowiadam miło i spoglądam w stronę wejścia. 
- Witaj Violetto - do pomieszczenia wchodzi mój asystent - Noah.
- Dzień dobry - posyłam mu skromny uśmiech.
- To są twoje dzisiejsze spotkania i konferencje - mówi, kładąc na biurku kartkę - Za godzinę spotkanie z prezesem firmy z Kanady, potem przychodzi pan Verdas, z którym idziesz na konferencję - na nazwisko mojego wspólnika lekko się wzdrygam, a przed oczami pojawiają się urywki z ostatniego wieczoru. Mimowolnie spoglądam na nadgarstek, który ostatnio został ściśnięty przez mężczyznę. Serce zaczyna mi szybciej bić, a ręce się pocą - Po konferencji jest lunch, a po nim ponownie spotykasz się z Verdasem - oddycham coraz szybciej - Po skończeniu spotkania nie masz już żadnych planów.
Patrzę na niego osłupiała. Nie sądziłam, że tak często będę przebywać w towarzystwie szatyna. Kompletnie nie mam pojęcia, jak temu podołam, ale obiecałam sobie, że postaram się udowodnić mu, że jego słowa i opinia o mnie jest błędna. Poradzę sobie.
- Dlaczego tak często spotykam się z panem Verdasem? - pytam nagle.
- Jest twoim wspólnikiem, więc wszelkie decyzje podejmujecie razem. Razem uczęszczacie na konferencje, podpisujecie umowy, chociaż to ty masz ostatnie słowo - tłumaczy, a ja ze zrozumieniem kiwam głową.
- Dziękuję - mruczę pod nosem - Na prawdę bardzo mi pomogłeś.
- To była przyjemność, a poza tym, będę robić to codziennie, jestem przecież twoim asystentem.
- Racja - odpowiadam. Noah to miły i bardzo przystojny mężczyzna. Kiedyś, gdy czasem zachodziłam do pracy ojca, mijałam go w korytarzu - Czy jest tu ktoś, kogo powinnam się obawiać? - pytam ciszej, jakby z obawy, że ktoś może mnie usłyszeć. Mężczyzna uśmiecha się szeroko i wygodniej rozsiada się na skórzanej kanapie znajdującej się przed biurkiem. 
- Tak naprawdę, to każdy pracownik boi się teraz jednej osoby - wyznaje, a ja przyglądam się mu z ciekawością - Ciebie - dokańcza, a ja prycham i uroczo się uśmiecham.
- Jak to?
- Nikt tak na prawdę nie wie, jaka jesteś. Jedni mówią, że przyjazna, inni, że jesteś suką - szepcze rozbawiony.
- Nie jestem suką! - mówię głośniej, radosnym głosem - A może lepiej żebym taka była? Wtedy nikt nie wykorzysta mojego dobrego serca.
- Może bądź przyjazną suką? - po jego wypowiedzi oboje zaczynamy się śmiać. Nie wiem dlaczego, ale oboje zachowujemy się, jakbyśmy znali się kilka dobrych lat. Oczywiście, nie przeszkadza mi to. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że jest ktoś, komu mogę się przyznać do niewiedzy i niepewności.
- Da się? - wciąż się śmiejemy.
- Sprawdźmy to - odpowiada miło i podnosi się z miejsca.
- Idziesz już? - nie wiem dlaczego, ale czuję smutek. Polubiłam go, pomimo, że nie znamy się za długo. 
- A mam zostać? - jego uśmiech się poszerza.
- A jest to w jakiś sposób nieodpowiednie? - nie jestem przekonana, jakie panują reguły w tej firmie, ale ja mogę chyba wyznaczyć nowe, prawda? 
- Nie mam pojęcie, ale chętnie zostanę - mówi z śmiesznym wyrazem twarzy oraz wzrusza ramionami. Zaraz potem z wielkim uśmiechem siedzi na dawnym miejscu i bacznie mi się przygląda. - No więc - przeciąga ostatnie słowo i trzepocze rzęsami - Czego chcesz się jeszcze dowiedzieć?
- Co sądzisz o Verdasie? - mówię, zanim zdążę ugryźć się w język. Mężczyzna niepewnie na mnie patrzy, jakby bał się cokolwiek powiedzieć - Nie pisnę ani słowem.
- No dobra - przewraca zabawnie oczami - Uważam, że jest super seksowny - po jego słowach wytrzeszczam oczy. On to oczywiście zauważa - Jestem gejem - Przez moment panuje cisza - Czy coś w tym złego?
- Nie! - odpowiadam szybko - Oczywiście, że nie!
- Ciesze się - szczerzy się w moim kierunku. Można powiedzieć, że czuję ulgę po jego wyznaniu. Fakt, że nie pociągają go kobiety sprawia, że nie mam się czego obawiać w jego towarzystwie - Wracając do Verdasa - kontynuuje - Poza tym, że to ciacho, jest perfekcjonistą. Uwielbia mieć wszystko jak w zegarku - czuję, jak samoistnie na mojej twarzy pojawia się grymas - Kocha kontrolę oraz perfekcję.
- Nie pomagasz - mówię do siebie, ale on i tak to słyszy. 
- Będzie dobrze - zapewnia mnie - Myślę, że twój ojciec bardzo dobrze zrobił powierzając ci firmę. 
Uśmiecham się do niego szczerze. Chociaż jedna osoba mnie wspiera. Osoba, którą poznałam całkiem niedawno. 
- Dziękuję.
- Do usług szefowo - wypowiada się żartobliwie, na co ja wywracam oczami - No dobrze, muszę wracać do pracy. Ale jeśli będziesz potrzebować pomocy w dokumentach, czy po prostu przytulenia, to daj znać - uśmiecha się i puszcza mi oczko.
- Będę pamiętać - odpowiadam równie wesoło i odprowadzam go wzorkiem do wyjścia.

Czas mija dość szybko i nim się obejrzę, zegar wskazuje 10:00. Nagle słyszę pukanie do drzwi. Głośno przełykam ślinę i mówię kilka motywujących mnie słów.
- Proszę - mówię donośnie. Zaraz potem w drzwiach staje mężczyzna w podeszłym wieku. Próbuję wyglądać pewnie, ale sama wiem, że to mi nie wychodzi. Nieznajomy podchodzi bliżej biurka, a ja podnoszę się z fotela i podaję mu swoją dłoń - gram odważną i pewną siebie bizneswomen. 
- Violetta Catillo - mówię.
- Jacob Carolls - odpowiada i chwyta moją dłoń. Cała się spinam, ale powinnam powoli się do tego przyzwyczajać. Przecież nie każdy mężczyzna ma w głowie jedno, prawda? 
W myślach modlę się o zakończenie się tego spotkania.

Ku mojemu zdziwieniu, nie trwa ono dłużej niż 30 min. Mężczyzna okazuje się być bardzo miły. Wypytuje o mnie, mojego brata i rodziców. Dowiaduję się też, że jest bliskim przyjacielem mojego ojca, co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie mam się czym przejmować. Przynajmniej nie aż tak bardzo, jak zazwyczaj bym to robiła. Uzgadniamy również warunki współpracy.
- Jesteś naprawdę dobra w tej branży - chwali mnie, kiedy oboje stoimy przy drzwiach, żegnając się. 
- Dziękuję - uśmiecham się w miarę miło.
- Twój ojciec podjął dobrą decyzję, a jemu należy się już emerytura - dopowiada - Do widzenia Violetto.
- Do widzenia - odpowiadam i zamykam za nim drzwi. Opieram się o nie plecami i głęboko oddycham - Chyba było dobrze - mruczę i siadam w fotelu. 
Nagle słyszę pukanie do drzwi. Mruczę "proszę", a w drzwiach pojawia się Noah z wielkim uśmiecham na twarzy. Ten mężczyzna zaraża pozytywną energią, bo sama się uśmiecham.
- No i jak było? - pyta, siadając na kanapie, tam gdzie ostatnio.
- Chyba całkiem dobrze. Pochwalił mnie oraz uzgodniliśmy warunki współpracy.
- To świetnie! - klaszcze radośnie w dłonie. Co za niesamowity człowiek...
- Co teraz? - pytam radośnie i biorę łyka herbaty, przyniesionej przez Mię kilka chwil temu.
- Zaraz przyjdzie pan Verdas, z którym idziesz na konferencję - ogłasza, a mi z twarzy znika uśmiech. Zaczyna mnie boleć brzuch, a ręce zaczynają się trząść. Biorę parę głębokich wdechów i próbuje się uspokoić. To jednak nie skutkuje, ponieważ Leon Veras kojarz mi się jedynie źle. Plus jest mężczyzną, co w ogóle wywołuje u mnie panikę. 
- Wszystko w porządku? - z rozmyślań wyrywa mnie głos Noah. 
- Ta - mruczę zamyślona i przestraszona zarazem.
- Może pójdziemy na lunch razem? Co o tym myślisz szefowo? - pyta.
- Nie nazywaj mnie tak - mówię uśmiechnięta.
- Dlaczego? - wytrzeszcza śmiesznie oczy, dlatego też zaczynam się śmiać.
- Bo czuję się staro! 
- Oj tam! - macha przed sobą ręką, jakby odganiał jakąś muchę - No więc?
- Myślę, że z chęcią - przyznaje, na co on ponownie klaszcze w dłonie. 
Rozmawiamy, a raczej śmiejemy się jeszcze chwilę, póki nie słyszymy donośnego pukania w drzwi. Cała zamieram, a Noah przygląda mi się z zaciekawieniem.
- Proszę - odpowiadam trzęsącym się głosem. 
Zaraz potem moim oczom ukazuje się szatyn, ubrany w ciemny garnitur, który idealnie na nim leży. Od razu czuje jego wodę kolońską, którą pamiętam z naszego ostatniego spotkania. Przygląda się mi i mojemu asystentowi.
- Czy to nie jest nieodpowiednie zachowanie? - tak własnie nas wita.
- Nie wiem co ma pan na myśli - odzywa się Noah, a ja jestem mu wdzięczna.
- Nie ma pan co robić? - pyta Verdas.
- Oczywiście, że mam - prycha.
- No więc proszę się tym zająć, a nie zabawiać się z szefową - syczy, a ostatnie słowo wypowiada pogardliwie. Od razu wszystkiego mi się odechciewa. 
- Z tego co pamiętam nie jest pan moim szefem - pyskuje asystent.
- Noah, idź już - mówię to, gdyż nie chcę jeszcze bardziej zdenerwować Verdasa.
- Już mnie nie ma - żegna się i wychodzi.
Przez moment Verdas wypala we mnie dziurę swoim wzrokiem, dlatego też głośno przełykam ślinę. Zaraz potem podnoszę się z fotela i chwytam teczki znajdujące się na drewnianym biurku. Potem zmierzam w kierunku wyjścia.
- To jest nieprofesjonalne - mówi w końcu, kiedy trzymam klamkę. Obracam się do niego i spotykam zielone tęczówki. 
- O czym pan mówi?
- O tym, co przed chwilą zastałem.
- Nie widzę w tym nic złego - odpowiadam, topiąc się pod jego okropnym spojrzeniem. Wiem, że jeśli dłużej tam postoję, mogę spanikować i uciec.
- Ja wręcz przeciwnie - burczy pod nosem.
- Nie obchodzi mnie pańska opinia - rzucam i wychodzę. 
Idąc przez korytarz czuję jego obecność za sobą. Cholernie się krępuję, a serce od kilkunastu minut bije niezmiernie szybko. Wiele osób się ze mną wita, a ja jestem tak zestresowana, że jedynie mogę kiwnąć głową. 
Gdy pociągam za klamkę drzwi do sali konferencyjnej biorę głęboki wdech, a potem wydech. 
- Zamierza pani otworzyć te drzwi, czy postoimy sobie jeszcze kilka minut? 
Na ton jego głosu znacznie się wzdrygam. Szybko więc pociągam za klamkę i wchodzę do pomieszczenia. Wszyscy już tam są, a kiedy mnie widzą, podnoszą się z foteli. Zajmuję miejsce w najbardziej widocznym miejscu przy stole. Na moje nieszczęście Verdas siada tuż obok mnie. Próbuję ignorować jego obecność, ale słabo mi to wychodzi. 
- Witam wszystkich - mówię donośnie, by każdy mnie usłyszał. 

Podczas konferencji ustalam zasady panujące w firmie, słucham każdego, kto zabiera głos. Następnie przechodzimy do celu konferencji, czyli nowego projektu stadionu. Rozdzielam stanowiska i terminy realizacji projektów. Podczas tego, niejednokrotnie słyszę prychniecie szatyna siedzącego obok mnie. Za każdym razem się wzdrygam. Nerwowo uderzam stopą w podłogę, czekając na zakończenie męczarni w towarzystwie Leona.
Kiedy konferencja się kończy, niektórzy podchodzą do mnie z gratulacjami lub pochwałami. Kiedy wszyscy opuszczają salę, na moje szczęście, Verdas również, robię to i ja. Wracam do swojego gabinetu i odkładam dokumenty. Odbieram też telefon od ojca, któremu zdaję relację z minionych spotkań. Zaraz potem razem z Noah wychodzimy na lunch do pobliskiej restauracji. 
- I jak konferencja? - pyta, kiedy złożone zostało zamówienie. 
- Dobrze - odpowiadam.
- Mogę cie o coś spytać? 
- Jasne - mówię wesoło.
- Co jest między tobą a Verdasem?
- Lubisz ploteczki, co? - pytam śmiejąc się.
- Tak, ale teraz pytam całkowicie poważnie - przygryzam wnętrze policzków po jego wypowiedzi. Zastanawiam się, czy powiedzieć mu o wszystkim.
- Nie zbyt się lubimy - przyznaje w końcu.
- Da się zauważyć, kochana - prycha rozbawiony - Ale co się między wami stało?
- Chodzi o to, że wczoraj wparował do mojego biura i zaczął się rzucać. Nie byłam mu dłużna, oczywiście. Potem był ten bal, na którym ponownie go spotkałam. 
- I tyle? 
- Przekonany jest, że sobie nie poradzę. Uważa, że jestem za słaba na tą branżę - przyznaję niepewnie. Boję się, że Noah może to potwierdzić.
- On chyba zdurniał - odzywa się mężczyzna, a ja obdarzam go radosnym uśmiechem - Nadajesz się do tego jak nikt inny. Masz to w krwi, kochanie!
- Dzięki Noah, jesteś świetny - przyznaję.
- Przecież dobrze o tym wiem - mruga do mnie, a ja przewracam oczami. 
Lunch mija bardzo szybko, ale i w zabawnej atmosferze. 
Gdy jesteśmy już w biurze, rozdzielamy się. Ponownie siadam w wygodnym fotelu i głęboko oddycham. Bardzo dobrze wiem, że zaraz przyjdzie Verdas. 
Nim się oglądam, szatyn wchodzi do gabinetu bez pukania.
- Puka się - myślę, bo przecież nie jestem na tyle odważa, by powiedzieć mu to w twarz. A może jednak?
Mężczyzna siada na kanapie i wyczekująco na mnie patrzy.
- Mogłaby pani tu usiąść? - odzywa się niemiło. Czuję lęk i odrazę względem jego osoby.
Podnoszę się z fotela i z gracją siadam obok niego. 
- Spotkała się pani z prezesem z Kanady, prawda? - jego głos jest szalenie oschły. Nawet na mnie nie patrzy, więc ja również tego nie robię.
- Tak, uzgodniliśmy warunki współpracy - odpowiadam.
- Może mi pani pokazać te warunki? 
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby - prycham i jeszcze bardziej odsuwam się od niego. On to zauważa i z komicznym spojrzeniem na mnie spogląda.
- Przecież pani nie ugryzę - to go oczywiście bawi. Nie zna prawdziwych powodów mojego zachowania, a z pewnością pochopnie mnie ocenia. 
- Wolę mieć się na baczności - mówię nieprzyjemnie. 
- Pokaże mi pani te warunki?
- Nie, ponieważ uważam, że wszystko w nich jest perfekcyjne. Dobrze wiem, że chce pan mnie sprawdzać i szukać choćby najmniejszego błędu, nie jestem głupia - syczę, zniesmaczona przystojnym dupkiem. 
- Nie mam takich zamiarów - zapewnia, na co ja przewracam oczami. Mężczyzna wzdycha ciężko, a następnie wyjmuje jakąś umowę - To umowa sprzedaży pewnego placu, który należał do pewnego urzędnika. W planach jest wybudowanie tam wieżowca. 
- Można wiedzieć kto podjął taką decyzję? 
- Ja - odpowiada nieskromnie. 
- Nie zgadzam się na to - wstaję i siadam na fotelu.
- Słucham?! - podnosi głos, a ja się wzdrygam i przymykam na kilka sekund powieki. 
- Nie zgadzam się na to! Uważam, że powinniśmy zrobić tam park, a nie zabudowywać piękną okolicę.
- Oszalała pani?! - zaczynamy się kłócić, a ja już myślałam, że dziś obejdzie się bez tego.
- Nie oszalałam. A poza tym, to ja podejmuję ostateczną decyzję, nie pan! 
Gwałtownie podnosi się z miejsca i rzuca teczką na biurko. Nie powiem, jestem lekko przerażona. Opiera się rękoma o mebel i patrzy na mnie tymi swoimi oczami. Kipi w nich złość, a ja jestem tego  powodem. 
Głośno przełykam ślinę i delikatnie się odsuwam, kiedy on się nachyla.
- Wiedziałem, że współpraca z panią będzie trudna, ale nie, że aż tak - syczy przez zaciśnięte zęby.
- Uważam bardzo podobnie - komentuję. 
Uderza pięścią w stół, na co ja aż podskakuję na krześle biurowym. On najprawdopodobniej zauważa to i prostuje się.
- Boi się mnie pani? - pyta trochę spokojniej, ale mogę wyczuć kpinę. Przygryzam wargę, bo nie wiem co mam odpowiedzieć. Boję się go, tak, to prawda. Ale nie mogę tego przyznać, bo zostanę wyśmiana - Co do tego, co stało się na balu - zaczyna. Patrzę na niego zdezorientowana - Chodzi mi o to, że złapałem panią za nadgarstek - tłumaczy, a ja czuję, jak blednę. 
- Nie ma o czym rozmawiać - mruczę.
- Mam nadzieję, że nic się pani nie stało. Wglądała pani na przerażoną - opowiada, a ja mam chęć zatknięcia uszu. Tak bardzo chcę, żeby przestał. Podczas jego wypowiedzi wszystkie wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą, a ja mam chęć jedynie płakać. 
- Niech pan stąd już idzie. Wszystko jest w porządku - stać mnie jedynie na tyle. Zaraz potem on wychodzi i zostawia mnie samą, roztrzęsioną. 
Czym prędzej zbieram wszystkie swoje rzeczy. Skinieniem głowy żegnam się z Noah i wychodzę. Pragnę uciec od niego jak najdalej. Od niego i wszystkich mężczyzn.







Hej!

Ola powraca :P
Co prawda, nie jestem jeszcze w 100% przekonana, ale piszę ;)

Dziękuję za komentarze pod ostatnim postem. Komentowały osoby, które nigdy tego nie robiły. A to mnie na prawdę cieszy ♥

Mam nadzieję, że rozdział 3 się Wam spodobał. 

Napiszcie mi swoją opinię na temat tego rozdziału, jak i całego nowego opowiadania w komentarzu. Byłabym ogromnie wdzięczna :D

Nie wiem czy zauważyliście, ale blog przybrał trochę inny wygląd. W sumie, jest tu dość minimalistycznie, czyli tak jak lubię xD
Zaktualizowałam też zakładki, więc serdecznie zapraszam!

Mam nadzieję, do następnego
Ola :*


Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka